czyli wiadomo - Chatka Górzystów. Rok temu dokładnie w ten sam dzień byliśmy tam. Mieliśmy 3 trasy zaplanowane, poszliśmy z Rozdroża Izerskiego. Klasyk nad klasyki... musiałbym znowu narzekać. Czemu tak jest? Parking dziurawy jak ser, ktoś o to dba? wstyd. Po wyjściu z auta wita nas hałas ciężkiego sprzętu do zrywki. Żółtym szlakiem do Rozdroża po Kopą sporo wycinki, za sporo. Marnieją moje Izery, smutno patrzeć. Wieje, jest zimno. Buźki nam się uśmiechają, jak wychodzimy na Polanę Izerską, w tym momencie wyszło słońce, złota trawa i my. Cudowne miejsce. Nie ma w Polsce inne schroniska, do którego tak garniemy i dobrze nam w nim. Liczę na pustki. Nie było pustek, jakieś 15 osób. Podłoga umyta, krzesła na stole. Hmm... no i co teraz? gość w okienku w kuchni wita nas spojrzeniem. Kładę krzesła na podłodze, przecież nie będę stał. Stół brudny... ech... zamawiamy jak zawsze naleśniki z jagodami. To nie tylko nasz przysmak. Gość w kuchni okazał się całkiem sympatyczny, pytał gości o imię i wręczając posiłek mówił krótki wymyślony przez siebie wierszyk. Posiedzieliśmy z godzinę, tam gdzie zawsze, przy regale z książkami. Pani szukała jakichś pozycji, ja nic specjanego dla siebie nie znalazłem. Wracamy żółtym do auta. Tak dlugo, jak jesteśmy na terenie rezerwatu, jest cudnie. Ale krok za znakiem... leśnicy robią swoje, pewnie plan muszą wykonać. Jest zimno mimo słońca. Idziemy szybko, średnio 4km/h, gdzie to zmęczenie? już w nogach w Izerach mamy jakieś 60km. Jest forma! Ból kolana z Pirenejów nie istnieje, jem kolagen regularnie, widocznie pomaga. O 16 jesteśmy już po obiedzie, będzie kawa, kakao, ciasto, książki, zdjęcia... słowem - hibernacja w toku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz