tacy z nas patrioci. Co święto, to za granicą. Wyjechać w ten dzień z Polski, bo tu wszędzie pełno ludzi. Pogoda nie rozpieszcza, pochmurno, mży, a my realizujemy plan. Chyba w żadne inne góry bym nie wyszedł w deszczu, jak w Izery. Jedziemy do wioski Fojtka i w góry. Szaro buro i ponuro. Nie ma gdzie zaparkować. Idziemy asfaltową dróżką. Kilometry lecą, a my maszerujemy. Znikoma wycinka drzew, a na to zwracam uwagę. Hitem wycieczki jest zapora Bedřichov, wybudowana na początku XX wieku. Jest kompletnie zamglona, gdzieś tam w oddali majaczą drzewa. Ładne kadry. Później idzie się długą drewnianą i mokrą kładką. W pewnym momencie noga mi ujechała i jakoś instynktownie podparłem się rękoma. Nic mi się nie stało. Widoków nie ma, był tylko marsz i kilka fajnych kadrów. Poruszaliśmy się. Później jedziemy do Liberca. Bo odkryliśmy, że tak blisko bywamy, a nigdy tu nie byliśmy. A do tego jest tam palarnia Nord Beans, której kawę kupiłem kilka razy. Ciężko zaparkować, godzina szczytu. Idziemy przez miasto do palarni. Miasto ciekawe, trochę ładniejsze od Ostrawy. W Nord Beans pijemy kawę, jemy obiad - znowu gęś, tym razem wyborna szarpana w tortilli - kupuję kawę do domu i w drogę do auta. Miasto nie porwało. Jednak nogi zaczęły boleć, prawie 20km zrobione. Jutro tyle samo się kroi.
Powrót spokojny, uwielbiam czeskie wioski w okolicach zmroku. Jakaś magia w nich jest, szczególnie jesienią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz