Pobudka o 5.15, wszystko spakowane, szybkie śniadanie - płatki z kefirem i na autobus. Na parkingu spora grupa, jakieś 15 osób. Jest 6.30, pytają mnie co z autobusem, ja im na to, że rusza od 7. Konsternacja. Wskoczyli w auta, pojechali. Spoko, jestem pierwszy do kupienia biletów na bus, budka otwiera się o 6.45. Po chwili wesoła grupa wraca, pytam o co chodzi - droga zamknięta, dostępna dla busów. Proszę bardzo, można? Bilety kupujemy kartą, wsiadamy, jedziemy. Jest jeszcze ciemno, plus 3 stopnie. Po kwadransie jesteśmy na parkingu. Na schronisko Goritz idzie kilka szlaków, ale my wybraliśmy ten, który polecił nam gościu w informacji turystycznej. I miał rację! Najpierw stromo, zakolami. Wystraszyłem się nieco szczekań psów na parkingu. Nikt przed nami ani za nami nie idzie… czołówka zaświecona i idziemy. Szybko świta. Pot spływa, jest ciężko. Boję się o moje kolana. Po blisko 2 godzinach dochodzimy do około 1800 metrów, a później już długi odcinek płaski do czerwonego szlaku gr11. Ale za to zaczynają się widoki! Idąc dołem, którędy chodzą miliony turystów niewiele widać. Cudowna trasa! Trochę ludzi wokół nas się uzbierało, raczej wytrawni chodziarze, jak sądzę po tempie i stroju. Jak dochodzimy do gr11, są już skały. Nie są to jakieś trudne kawałki, ale mając ciężki plecak i 6 godzin w nogach, to daje w kość. Na górze wieje, jest chłodniej. Jest schronisko, tu zaczyna być ciekawie, bo naturalnie włącza się porównanie do schroniska Rolanda we Francji po drugiej stronie góry, do chat w NZ czy w RPA. Goritz ma wiatrołap, w którym są szafki. Fajnie, bo w górskich butach nie wolno dalej wchodzić. Sęk w tym, że miejsca tam jest mało i jak się przebiera, to blokuje się przejście i po drugie - Hiszpanie, bo tych najwięcej nie rozumieją co to zamykanie drzwi. Więc ten wiatrołap o kant można sobie roztrzaść. Idę się wczekować. Pani za ladą liczy jakieś faktury, liczy i liczy, a ja ledwo stoję zmęczony, chciałbym się położyć. Jak już coś tam wyliczyła odeszła od lady i poszła do pokoiku z komputerem. Na szczęście po chwili wróciła, oznajmiła co i jak, ja podziękowałem za posiłki, dostałem karteczkę z numerem pokoju, numerami łóżek z informacją, że o 8 mam opuścić pokój. 8?? Ciekawe. Fatalna jakość obsługi. Nawet nie zapytała, czy chcę kartę do szafki - 5€ depozytu. Schronisko ma prąd, można podładować telefon, pełen bufet, więc nic nie trzeba wnosić. Szukamy łóżek, mamy obok siebie na górze, łóżka są piętrowe, mają materace, poduszki, kołdrę. Spoko. Ale 12 łóżek na kilku metrach kwadratowych? Ciasnota. Fajne znowu jest to, że taki pokój ma swój prysznic i toaletę. W ramach noclegu dostaje się żeton na 4 minuty prysznica. No i nie ma much! Tak więc są plusy i minusy. Francuzi są mimo to bardziej zorganizowani. Zjedliśmy obiad, wypiliśmy herbatę, mikro mycie, do łóżka. Oglądamy Bonanzę. Po 20 zbierają się ludzie, o 21 biorę pigułkę szczęścia na sen, pyk i mnie nie ma. O 4 się obudziłem, bo za głośno chrapali i już nie usnąłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz