ale nas rzuca! Amerykanin by powiedział "cost to coast". 2 tygodnie temu byliśmy na Roztoczu, tydzień później realizując nasz plan jedziemy na zachód w Izery.
piątek 13.06
nie wierzę trzynastego piątki. Skończyłem pracę normalnie, później uber do Pani, jak zwykle. Wyjeżdżamy dużo później, ale korzystając z długiego dnia możemy przyjechać pod Izery dość późno. Mieszkamy w okolicach Gryfowa. Właściciele przemili, trochę się poczułem jak w afrykańskiej wiosce, gdzie lokalsi dawno nie widzieli białego i z ciekawością przypatrywali się każdemu ruchowi. Ale to miłe było. Padliśmy szybko.
sobota 14.06
Rano śniadanie i w drogę. Ponownie gospodarze nas "osaczyli" zasypali gradem pytań i z uśmiechem się pożegnaliśmy. Najpierw Gryfów i kupujemy coś do picia i jedzenia. W lokalnych sklepikach góruje gotówka, co znacznie wydłuża cały proces kupowania, a my przecież mamy sporo kilometrów. Jedziemy lasem wzdłuż Kwisy, bardzo ładny teren. Leśna dróżka, wąska, nagle słyszę szelest za mną, wystraszyłem się. Jakiś kolo ma elektryku z dużą prędkością niemal najechał na mnie z tyłu bez słowa ostrzeżenia, jeszcze krzyknął, że nie ma coś się przejmować, czy coś w tym stylu. Odkrzyknąłem mu miej grzecznie. Dziś kilkukrotnie dadzą się nam w kość wariaci na elektrykach, którzy za nic mają innych ludzi. Później jest tylko pięknie, Pogórze Izerskie w całej okazałości - pola za Biedrzychowicami, zapora na Kwisie no i Leśna, mała urocza miejscowość. Tam na rynku uzupełniamy picie, sklepik z gazetami, jakich już praktycznie nie ma (pamiętam taki mój ulubiony, z Ustronia jak jeździłem z Rodzicami, kilkumetrowa lada z czasopismami, ech...). Stamtąd jedziemy do Czechów, obiecałem sobie i Pani, że wrócimy w cudowne miejsce z widokiem na Izery, na ławeczkę pod drzewem na wielkiej łące. To miejsce jest na północ od Jindřichovice pod Smrkem, na drodze rowerowej do Polski. Za granicą... czyli w Polsce dramat, widać różnicę na zdjęciach. Od tego momentu zaczyna się podjazd, punkt kulminacyjny, to wiadomo - Hala Izerska. Między Czerniawą a Łęczyną, obok Świeradowa przy drodze jest antykwariat. Jak jesteśmy tam jesienią, zawsze był nieczynny. Teraz wchodzimy do środka... Genialne miejsce, świetne towary, wszystko czyste, zadbane, poukładane... warto wejść, zobaczyć i może kupić. Teraz już do góry. Trzeba kręcić. Z przeciwnej strony raz po raz zjeżdżają bardzo szybko ludzie na elektrykach. Przechodnie schodzą z drogi, bo tamci myślą, że wszystko mogą. Straszne. Było ciężko, nawet bardzo. Nawierzchnia w dużej mierze asfaltowa, bardzo dobra. W końcu zmęczeni osiągamy Polanę Izerską, nie Halę. Koniec podjazdów, na razie, teraz zjazd do Hali Izerskiej, do Chatki Górzystów. O każdej porze roku to miejsce jest cudowne. Jadąc rozprawiamy - gdzie pojedziemy w listopadzie (bo dłuższa ekspedycja już zaplanowana na wrzesień-październik). Bory Tucholskie czy Izery? problem pierwszego świata, nieznacznie wygrywają Izery. W jesienną słotę albo nawet pogodę przyjść tu na Halę i posiedzieć w pustej chatce, pochodzić po zahibernowanych lasach... coś cudownego. Ludzi przy chatce tłum. Kładziemy się na trawie z dala od chatki, odpoczynek. Jest nawet cicho. Jemy, pijemy, jest pięknie. Co za chwila! No, ale trzeba wracać. Obiad chcemy zjeść w Mirsku. Znowu podjazd na Polanę Izerską, idzie ciężko i zjazd. Podczas zjazdu zerkam na przednie koło... o nie!!! mam mało powietrza, bardzo mało... zsiadam z roweru, jakieś 30% powietrza w oponie. Jak to? obracam rower, patrzymy na oponę, nie ma przebicia. Dziwne. Jak łapię gumę, to schodzi szybko. Kiedy by to zeszło? Pani radzi - dopompować i jechać dalej. Mnie dodatkowo coś mówi - zjeżdżaj do Świeradowa. Dobra, mimo że mam2 dętki zapasowe, uzupełniam powietrze i zjeżdżamy wolno. Trzyma! zjeżdżamy najszybszą możliwą drogą do Świeradowa. Na skraju lasu jest małe pomieszczenie z rowerami, wypożyczalnia. Ale patrzę, jest też tam taki warsztat. Co za szczęście! Ani chwili się nie zawahałem, wymieniamy dętkę. Szpec zrobi to szybciej niż ja. Miły kolega najpierw coś tam mruczał pod nosem, ale się zgodził, jak usłyszał, że mam swoją dętkę. Jakież było moje zdziwienie, jak się okazało, że moja dętka, niby nowa, bo wielką dziurę. Pewnie ją schowałem bo ostatnim przebiciu i nie kupiłem nowej. Bierzemy drugą, nówka na bank, continental. Chłopak był tak miły, że nawet nie chciał nic za usługę, ale nie zostawiłem go z niczym. Później już centrum miasta, uzupełnienie picia, rzut oka na sentymentalne miejsce, nasze mieszkanko i w drogę do Mirska na obiad. Tam, gdzie zawsze, z Pętli Lwówieckiej. Wrócimy tu za miesiąc. Później ładnymi polami, lasami, zakamarkami do naszej agroturystyki. Gospodarze nas wypatrzyli, osaczyli i z uśmiechem przywitali.
Być może wtedy zadziała się rzecz wielka, Pani zostawiła telefon w torbie na rowerze, z gospodarzem zeszliśmy do piwnicy, wziąłem rower. Oczywiście gadaliśmy, od słowa do słowa i proszę, zobaczyłem coś, co mi się baaardzo spodobało. Może będzie ciąg dalszy?
Genialny dzień, trudny etap, ale wróciliśmy w miejsca, które są dla nas arcysuper. Zmęczeni, padnięci usnęliśmy szybko.























Brak komentarzy:
Prześlij komentarz