Ciekawiej robi się w Lipinach. Tam usiedliśmy na przystanku, zjedliśmy po świątecznym ciastku i w teren. Żarty się skończyły. Ulica Chorzowska, kto nie był... Weszliśmy do sklepiku, postanowiłem puścić totka, a może? tutaj? zagaduję sprzedawczynię - widzę, że sklep otwarty o 23. Ciekaw jestem, jak tu jest na tej ulicy o takiej porze... Patrzy, jak na kosmitę. "Dobrze jest, normalnie" - odpowiada ze zdziwieniem. Sorki, że pytam, tak tylko sobie pomyślałem. Chciałem zagadać. Klientela tego sklepu zgodnie z oczekiwaniami po jeden rodzaj asortymentu głównie przychodzi, zresztą widać po półkach, jaki popyt, taka podaż. Są też inne, milsze chwile - jest bar zdaje się nazywał "Kurczak", weszliśmy, bo zgłodniałem. Jak wszedłem, tak rozbolała mnie głowa, mocny zapach olejów, zaduchu... ale miła pani przedstawiła menu, zjadłbym naprawdę, ale ten zapach, a jeszcze mamy gdzie chodzić, Pani chce iść aż do Kochłowic. Jak robiłem zdjęcia Chorzowskiej, to jeden z lokalsów, przystanął, uśmiechnął się, dał gest ręką, bym kadrował, on nie wejdzie w kadr. Pozory mylą albo to ja mam dar wtapiania się w tłum i czuję się dobrze w Ugandyjski Kasese, na Chorzowskiej w Lipinach i w Hobart w porcie. Doszliśmy do Świętochłowic, gdzie wsiedliśmy w tramwaj i tym samym rozpoczęliśmy naszą podróż do domu. Te kadry i wrażenia trzymały mnie kilka dni, ale rzeczywistość szybko doprowadziła mnie do pionu.
.
Zdjęcia robione Pentaxem 50mm f1.8, ma jakieś pół wieku, lecz fantastycznie się nim robi zdjęcia na pełnoklatkowym Nikonie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz