jeden z najcieplejszych a zarazem najdłuższych dni w roku. W tamtem weekend musieliśmy już pomieszkać. W domu mieliśmy nieco zaległości, każdy dzień coś zrobiliśmy, w sobotę także drobiazgi, ale jak się 2 weekendy z rzędu wyjeżdża, pracuje do późna to tak jest. Nam się żyje lepiej, jak mieszkanie jest posprzątane. Więc z jeszcze lepszym nastrojem pojechaliśmy w stronę Głubczyc, by na rowerach w upały dzień przejechać długą trasę. Aaaa ja jeszcze w sobotę po 17-tej, w gigantycznym upale przebiegłem 6,6km. Co dla mnie jest maksem, tyle nie biegam. Z lekko ociężałymi nogami wsiadałem do auta. Parkujemy w przedziwnym miejscu, jakim są Gołuszowice. Żar leje się z nieba, a jest dopiero 9 rano. Wsiadamy na rowery, wiedząc, że stówa przed nami. Czy dojedziemy? Zobaczymy jak z kondycją. Mamy wyliczoną kadencję, z jaką pijemy, gdzie uzupełniamy płyny. Wioska Równe... tam nic nie jest równego. Koniec świata, kraniec Polski. Bieda, brzydko i przykro patrzeć. W sumie na upartego to mógłbym tam zrobić osobny fotoreportaż. Ludzie nadal żyją w takich warunkach... A propo zdjęć. Gapa ze mnie, bo nie naładowałem baterii w aparacie, więc jadę na oparach, zrobiłem kilka i padło. Więc większość zdjęć z telefonu. Nic straconego. Na takich trasach nie nastawiam się na sesję i kadry, bardziej na relację i pamiątkę, że byliśmy. Przekraczamy granicę z Czechami... inny świat. Po chwili wita nas żółty znak, droga rowerowa 6116 i skręt w lewo. W Pielgrzymowie, lecz po czeskiej stronie jest kościółek św. Grzegorza. Ciekawy, z 15-ego wieku. Bardzo miłe miejsce i coś tam się dzieje. Jeszcze pozostały ślady fosy. Zjazd do Albrechtic. Bieda, brzydko, brzydziej... to nie Czechy, jakie znam. Ale jest Billa, zgodnie z planem. W środku wszystko co trzeba, uzupełniamy płyny i stąd będzie już pod górę. Jednak jest niebezpiecznie. Jedziemy drogą 453, auta wyprzedzają inne jadąc prosto na nas. Trzeba uważać. Droga idzie po górę, lekko nie ma. Co 5 km pijemy. Okolica nie zachwyca, to nie Morawy. Wioski, droga rowerowa, rzeka. Jak nie ma cienia, to się roztapiam. Topi się asfalt, po którym jedziemy. Przerwa w kościele Matki Boskiej Pomocnej, chwila chłodu, trochę turystów. Zjazd do Zlaté Hory. Ale ale droga rowerowa jest zamknięta, wyścig motocross. Jedziemy alternatywną. Jest 50km przejechane, a my wciąż po górę, gdzie te zjazdy? Na mapie jest zjazd do miasta, ale!!! jacyś mądrzy ludzie chcąc poprawić jakość nawierzchni wysypali na długi odcinku kamienie. Nie ubili, nie utwardzili, więc zjazd jest tak wolny, jak podjazd, ostre krawędzie kamieni łatwo mogą przeciąć oponę. No i taki był zjazd. Jesteśmy w Zlaté Hory. byliśmy tu wieki temu, jeszcze z PTTKiem zwiedzając Biskupią Kopę. Pić! gdzie tu jest sklep? Jedyny pawilon coop zamknięty. Co robić? Jedziemy wzdłuż ładnego miasteczka, na jego końcu znajdujemy sklep prowadzony przez Azjatów. Popularna sprawa w Czechach. Ratują nam skórę. Uzupełniamy płyny. Jest 14-ta. Upał totalny. Lodów nie jemy, nie ryzykujemy problemami żołądkowymi. Znowu podjazd, długi, męczący na Petrovy Boudy. Upał nie ustaje. Kadencja działa, co 2km pijemy. Zjazd, trochę drogą, później lasem, ale znowu podjazdy, co prawda małe, ale już wszystko boli. W Jindřichovie zaczyna być ładnie, nowa droga rowerowa, pola, później chłodny las i znowu podjazdy po polach. Ja z tego dnia nie pamiętam zjazdów. Niewiele też ładnych zakątków, takie miejsca nijakie. Jednym z jaśniejszych punktów jest Pałac Slezské Rudoltice, tuż przy granicy. Końcówka jest trudna, dobrze, że z górki. Znowu 6116, Równe, choć nierówne i auto. Zastanawiałem się jak Kiwi przetrwa na upale, ale dzielnie stał i był gorący w środku. Powrót. Ano właśnie... upatrzyłem Pałac w Większycach. Aj aj aj... co za perełka. Polecam! Co za budynek, co za wnętrze, co za kuchnia! Koniecznie wracamy.
Generalnie - trasa piekielnie trudna, upał, mało widoków, forma jest, kilometry zrobione i nic poza tym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz