W chacie - jak zwykle - najważniejsze, to dobre miejsce do spania z dala od jadalni. Tu jednak jest inaczej, to stara chata i mocno zaniedbana. Pokoje są wieloosobowe i brudne. Jak tylko znalazłem nasze miejsce, Pani wzięła miotłę i posprzątała syf, jaki zastaliśmy. Wstyd. Później herbata, lunch drugi - tortilla z nutellą. Pelion Hut ma drugi najlepszy widok na Overland. Pierwszy - wiadomo - zaraz za Marions Lookout na Cradle Mountain i Kitechen Hut. Ale ten tutaj… wrzosowiska, po lewej Mount Oakleigh, no ci, którzy nam towarzyszą od początku Burn Bluff i Cradle. Aż sobie spojrzałem za okno, jak to piszę.
Około 16 poszliśmy na spacer do starej chaty. Z małymi plecakami. Co za ulga. Stara chata robi wrażenie, podobnie jak kopia starej księgi rejestracji, gdzie są wpisy z lat 50-tych. Za chatą jest rzeka. Pani najpierw sceptycznie podchodzi do tego, jednak idziemy nad potok. Decyduję się tu umyć. Oczywiście cały nie wskoczę do wody, aż taki to nie jestem, ale nogi wypadałoby już umyć. Woda jest lodowata i krystalicznie czysta, widać duże ryby podpływające do powierzchni wody. Pani pozazdrościła i mówi, że jak skończę - ona wskakuje. Jak powiedziała, tak zrobiła. Po kilku minutach kilka dziewczyn z naszej grupy się pojawiło. Jedna z nich, która początkowo wydawała mi się niesamowicie gburowata - w kostiumie kąpielowym zanurza się w całości w wodzie. Zamieniliśmy słówko, dziwi się, że ludzie z odległej Polski przyjeżdżają specjalnie na Tasmanię, by przejść Overland. Ano tak mamy.
Nie jest to jedyna osoba, która się dziwi. W chacie ucinamy sobie pogawędkę z Ukrainką z obywatelstwem australijskim i Australijczykiem. Są zainteresowani jak to jest teraz w Polsce, jak było na początku wojny w lutym i nie mogą się nadziwić, że w Hobart kawa, hotele i paliwo są tańsze niż w Polsce. Ja też tego nie rozumiem, choć nie narzekam.
Wieczorem do chaty naszło sporo nowych ludzi. Jak bydło. Ta „nasza” overlandowa grupa wydawała się poukładana. Tutaj można przyjść z innych szlaków na noc, stąd mieszanka ludzi, którzy wiedzą po co tu są, z ludźmi, którzy przychodzą się tu zabawić. Śpimy w pokoju z 12 pryczami. Gdy szedłem po wodę zagadał mnie jeden ze współlokatorów. Gościu tak po 50-tce. Skąd jestem, jak minął dzień, jak się czuję - to bardzo częste w chatach. Znowu duże oczy jak mówię skąd jestem. Jest 19.30, Pani poszła się „umyć” do niskiej jakości toalety, ja idę zaraz po niej. Padam dziś, ramiona bolą. Trzeba się wyspać, bo jutro wymagający dzień. Chciałem napisać „najtrudniejszy”, ale takowy był dzień drugi i oby już gorszy nie nastał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz