- poczekaj, przyślę do Ciebie chłopaka - mówi Pani domu.
Istotnie, przyszedł za chwilę po mnie dwudziestoparolatek. Podjechałem pod wiatę. Chcę odkurzać, nie, on to chce dla mnie zrobić. Pracuje jako kierowca busa, który dowozi turystów do Royal Natal, ale rzadko jeździ. Gdy już zrobił swoje, wręczam mu banknot w ramach zapłaty. Zadowolony. Jest okazja pogadać. Pytam o grób:
- jak to jest z tymi grobami, nie widziałem tego wcześniej w innych wioskach
- to lokalna tradycja - mówi, jak ktoś umrze z rodziny, należy go pochować w ogrodzie, przy domu. W małych miasteczkach nie ma cmentarzy.
- to Twój ojciec - pytam
- yes - odpowiada i widzę, jak oczy mu się zaczęły szklić.
Po chwili pokazuje na ogród sąsiada i wskazuje palcem na kilka kamieni i małe wybrzuszenie w ziemi:
- patrz, oni też mają grób
Istotnie, teraz to widzę. Ci "bogatsi" mają kamienny posąg, ci biedniejsi - kilka kamyków dookoła grobu.
Na pożegnanie córka właścicielki serdecznie się z nami żegna i mówi "do ponownego zobaczenia"... Wyjeżdżamy z żalem,urzeczeni absolutną gościnnością i serdecznością tych ludzi, których danej nam było poznać. Jedziemy do Phuthaditjhaba, co za trudne słowo. Jedziemy drogą R74 i raz za razem zatrzymujemy się by spojrzeć na jezioro Sterkfonteindam. Wspominamy Pigeon Island na jeziorze Wakatiki... To miasto na "P"... po nazwie wydaje się takie hinduskie, ale to pozory. Fakty są takie, że jest to absolutnie najbrzydsze miasto, w jakim kiedykolwiek byłem. Do tego stopnia, że nie mam ochoty nawet robić zdjęć. Nie chodzi nawet o slamsy, a raczej o wszędobylski bród, tony śmieci, tłumy ludzi szlajających po ulicach. Nagminne jest to, że z auta, które jedzie przed tobą wylatuje pusta puszka po piwie, po nim kierowca pozbywa się opakowania, kartonu, folii... tak tu jest. Codzienność. Do tej codzienności należy też bezceremonialne załatwianie się na ulicach mężczyzn. Pisał o tym Kydrynski w "Czerń i biel". Mężczyzna, jak mu się chce, robi krok w bok, odwraca się plecami lub przynajmniej bokiem i się załatwia. Tuż przy drodze. Są tacy, którzy jeszcze się przy tym rozglądają.
Podjeżdżamy pod nasz "accomodation".Wygląda solidnie. Przedstawiam się, mówię, że mam rezerwację przez Booking i zrobiłem ją miesiące temu, do tego 50% całości zostało już pobrane. Dowiaduję się od sprawnego managera, że odcięli im wszystkie kable, nie ma ani telefonów ani internetu, muszą potwierdzić to, co ode mnie słyszą. Po pół godzinach właścicielka wszystko wyjaśnia, jest "fine", ale pokój będzie gotowy za 2-3 godziny. Rozumiem to, jest wszakże 11. Jedziemy zatem do Witsieshoek Mountain Resort. To hotel położony na granicy Royal Natal. Carlos doradził nam, że oferują oni podwóz do Sentinel Car Park, gdyż droga jest w stanie katastrofalnym (to, co już wcześniej pisałem jak tu lubią i dbają o turystów). Okolice spowija gęsta mgła i mżawka. Po przekroczeniu bramek jedziemy brukowaną drogą kilka kilometrów. Siadamy w restauracji, zamawiamy gorącą czekoladę, sprawdzamy prognozę pogody. Niestety nie mamy już internetu na karcie, 1GB poszło szybko. Mają tu darmowy 5-minutowy internet. Wystarczy, by sprawdzić pogodę. Naprawdę sprawdza się yr.no. Po czekoladzie zamawiam zupę dnia, o żurku nie słyszeli, ale jest warzywna. Świetne. Płacę za to wszystko grosze. Siedzimy tam z 2 godziny, analizujemy plan na jutro, przeglądamy zaległe magazyny turystyczne na moim tablecie i na koniec uzgadniamy z recepcją godziny podwózki. Dowiaduję się, że nie wejdziemy na Mont Aux Source. Stacjonuje tam wojsko Lesotho z uwagi na przemyt marihuany, jaki odbywa się w tych rejonach.
Problemy pojawiają się w naszym lokum. Pokój wygląda naprawdę solidnie. Niemniej obrotny menadżer mówi, że sprawdzi czy jest ciepła woda... o o.... Dodaje, że czasami bywają przerwy, jak jest taka pogoda jak dziś. Skoro w Sabie są regularne braki prądu... Chyba się już przyzwyczaiłem do tej Afryki. Pani nie okąpała się, zatem idę po właścicielkę. Hokus pokus, coś tam pomajstrowała przy deszczownicy (tak, mamy prysznic i deszczownicę!) i coś tam kapało. Na usprawiedliwienie mówi nam, że to nie jest Jobrug czy inne duże miasto, jesteśmy na prowincji.... Prowincja prowincji nie równa. Dzień wcześniej w zabitej dechami wsi miałem super łazienkę i gorącą wodę do woli. Afryka. Trzeba być elastycznym. Nie, wcale nie tęsknie za Europą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz