Ciężka noc, czasami śpię tu dobrze, czasami się męczę. Ale najgorsze, to dla mnie małe pokoje i jeszcze mniejsze łazienki. Co zrobić. Śniadanie, szybkie pakowanie i w drogę. Dziś - 8.11.2017 - w Berlin Falls pada, mglisto. Nawet jakbyśmy mieli do przejścia jakaś trasę, nie zrobilibyśmy tego. Zasada survivalu znowu się sprawdziła, jak coś jest, korzystaj, nie czekaj. Wczoraj zobaczyliśmy większość atrakcji, tych z katalogu wycieczkowego. Dziś tę aurę wykorzystamy na przejazd. Rankiem jeszcze podjazd na wodospad Berlin Falls. Pan kasuje 10ZAR za wjazd, lokalne panie podśpiewują i rozkładają stragany, kilka fotek wodospadu i w drogę na południe. Mijamy Graskop. Wzdłuż całej drogi ciągną się lasy gospodarcze, dziesiątki kilometrów kwadratowych lasów, kontrolowana wycinka. Ten kraj ma niesamowity potencjał i bogactwa. Dobrze zagospodarowane tereny. Hazy View wita nas plantacjami bananów i znakiem "uwaga słonie". Czuć powiew Krugera. Auta, które nas mijają to albo ciężarówki, albo jeepy albo auta typowe na safari z miejscem do spania na dachu. Wimpy - to miejsce upatrzyliśmy jeszcze w Polsce, tam jemy ciepłe śniadanie. Sprawdziło się idealnie, gdyż w Sabie zalaliśmy wrzątkiem płatki owsiane, mleko było w lodowce w zamkniętej rano kuchni. Za Hazy View ciągną się Lodge i plantacje bananów. Ruch coraz większy. Nelspruit to naprawdę wielkie miasto, za wielkie. Ale w porównaniu do Pretorii, na skrzyżowaniach nie ma żebraków i niebezpiecznych ludzi. Podjeżdżamy pod bramę naszego apartamentu. "Gdy nikt nie odpowiada na domofon, zadzwoń do Helmuta" - zatem dzwonię. "Afrykańsko" brzmiące imię. Za chwilę pod bramkę podchodzi starszy pan z dziwnie brzmiącym akcentem. Jak już nas wpuścił, pytam - "bist du aus Deustchland"? Ja - odpowiada. Dodaje za chwilę - w jakim języku mamy rozmawiać ?
- zacznijmy po angielsku, później możemy się przełączyć.
Ciekawi mnie co go tu sprowadza. Urodził się w Dreźnie. W 1958 opuścił wschodnie Niemcy, pojechał do Hannoveru, ale w Niemczech - jego zdaniem - źle się działo, więc wyemigrował. Był, a raczej próbował w Kanadzie, Australii i RPA. Tu zdecydował się osiąść. Wspomina, że po podjęciu decyzji Łódź z emigrantami płynąca do Australii spłonęła. Wiedział już, że tu ma zostać.
Dzień dalej jest pochmurny. Pani wczoraj wjechała w dziurę i najprawdopodobniej rozwaliła oponę :) pojawiła się na niej zgrubienie i nie wygląda to dobrze. ponieważ mamy wykupiony assistance postanawiamy z niego skorzystać. Zostajemy w pokoju, czekamy na wymieniacza opon. Czas na chwilę laby. Dużo pozytywnych opinii słyszę o Kaapsehoop. Biegają tam dzikie konie, jest afrykański stonehenge. Wygląda jak dobry plan na jutro.
Jeśli ktoś uważa, że wifi to standard, to się myli, kolejny lokal bez dostępu do sieci. Mam go w telefonie, jednak powiedziałem sobie - żadnych Twitterów, onetów i innych takich. Tylko prognoza pogody i to co potrzebne do wyprawy. Człowiek od razu staje się zdrowszy.
Przyjechał wymieniacz opon. W czerwonym sweterku, spodniach na kantkę i w białej koszuli. Małym czerwonym samochodzikiem. W Stanach przyjechałaby do tego celu kilku metrowa ciężarowa, z której pan wyciągnąłby lewarek. Kilka minut i po bólu. Za parę godzin dostaniemy nową oponę zapasową. Warto wykupić assistance. Helmut przyniósł książki, o Suazi, Kapschehoop i okolicach. Miły gość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz