Jesienny objazd Sudetów - dzień 4 - Adrszpach i powrót w Izery

To było dziwne miejsce gdzie spaliśmy. Wieczorem zabrakło mi ciepłej wody. Rankiem przeżyłem coś, co na długo zapamiętam. Ratowałem zdrowie, może nawet życie. Szczegóły zostawiam dla siebie, jednak cieszę się, że pomogłem, że byłem tam gdzie trzeba. Nie chciało nam się wyjeżdżać po tym wszystkim, pogoda nie sprzyjała, pochmurno. Pani była słaba. Internetu brak – wyłączyli router na noc. Było po 9, słyszałem, że właściciele krzątali się po dworku, więc poszedłem i poprosiłem o uprzejme włączenie routera. Oznajmiłem, że wyjedziemy do 2 godzin. Pani spojrzała na mnie, jak na zbrodniarza i powiedziała stanowcze czeskie „nie”, do 30 minut mamy wyjeżdżać, bo następni goście jadą. Jasne, w takim czeskim zadupiu 6. Listopada goście pchają się drzwiami i oknami. Internet włączyła. Po 30 minutach nas już nie było. Szkoda, świetne miejsce, ładny dworek, ale właściciele koszmarni. Istotnie sprawdziłem na bookingu, że podają godziny wymeldowania między 6 a 9. Jedziemy w kierunku Harachowa, po drodze zatrzymując się w Adrszpach w skalnym mieście. Nie byłem przekonany co do tego miejsca, chciałem początkowo przejść tylko jezioro, ale jak weszliśmy między skały... oj warto. Spędziliśmy tam ponad 2 godziny. Pochmurno, bez deszczu, ale za to niezwykle. Polecam. Później Harrachow i restauracja Tesla obok skoczni – jak zwykle – pół kaczki, knedle i ta niezwykła czerwona kapusta. Jestem tu trzeci raz, jem praktycznie to. Mistrzostwo świata. Czerwona kapusta to kiszona czerwona zasmażana kapusta, specjał czeski. Mamy zabookowane 3 noce w apartamencie, internetu brak, ale nie narzekam. Trzeba się wyłączyć. Wieczorem mecz, książki, relaks.