Malutka wioska średniowieczna z kościołem z XI wieku. Nie wolno w środku robić zdjęć, więc szanuję zakaz. Jedyna otwarta knajpka, pani za barem nic po angielsku, więc pijemy kawę i zmykamy dalej. No i tu zacznie się przygoda… wąska dróżka, Pani jedzie powoli, serpentyny… wiele razy już tak mieliśmy. W pewnym momencie auto jedzie wolno z przeciwka, Pani nieco zjechała i akurat w tym momencie był fragment niewielkiego krawężnika. Coś tam było słychać. Zatrzymaliśmy się na najbliższym poboczu, wszystko ok. No dobra, jedziemy dalej. Mijamy kościół w skale, nieziemski widok. Jedziemy na górę, pod duży klasztor. Jest ogromny! Parking jest w lesie. Idziemy do budynku. Na kasie pani świetnie mówi po angielsku, wszystko nam opowiedziała i zachęciła naprawdę, by obejrzeć oba budynki: kościół i klasztor od środka. Nie ma co się zastanawiać, idziemy. W dużym budynku chodzi się po szklanej podłodze nad wykopaliskami, gdzie widać różne pokoje. Świetna sprawa. Historia św. Graala mnie interesuje najbardziej. Podobno był tu schowany po roku 275 w jaskini. Podejrzewam, bo tego nie wyczytałem, że w tej samej jaskini później zbudowano kościół, ten pod skałą. Później lasem schodzimy do tego kościoła. Dostajemy angielskojęzyczne audiobooki i wchodzimy do środka. Historia zawiera 10 wieków zdarzeń. Nie do opisania. Jest pięknie. Kilka osób raptem krząta się po kościele, jest już po 16.00. Cudownie w lesie pachnie sosną albo żywicą. Przypomina nam to Jurę, ale jeśli by zmienić w tej Jurze to i tamto, podnieść poziom hoteli… ech nie ma co narzekać. Idziemy do auta, jest pięknie. Opony? Trzymają. Ufff… wyjeżdżamy.
Kierunek - Loarre, tam śpimy 2 kolejne noce. Drogi mamy dwie. Pani pyta, czy jechać przez lasy serpentynami, pojedzie wolniej i dojedziemy. Ja mówię - jeźdźmy pewniejszą drogą przez Bailo. No dobra. Wyjeżdżamy na asfalt… komunikat w samochodzie - spada ciśnienie w oponach! Szok. A jednak? Stajemy na boku. Patrzę, nic a nic. No ale to najechanie, teraz komunikat, coś musi być na rzeczy. Najbliższa stacja benzynowa? Za 10 minut po drodze. Dobra, jedziemy. Zacząłem się stresować. W sumie czym? Mamy assitance, damy radę, to nie koniec świata. No ale, zestresowałem się. Na stacji - pompowanie 1€. Co tam euro, ciśnienie. Mierzymy - dobre. W każdym kole. Wyrównaliśmy poziom, nie ubywa. Na logikę mówię, od najechania minęły 3 godziny, nie ubyło. To skąd komunikat? Poklikałem po komputerze pokładowym (mamy volvo xc40, chyba nie pisałem o tym), wynikało z tego, że nie miał on zarejestrowanego ciśnienia bazowego, aby mógł później informować o jego ubytku. Zapisałem aktualne ciśnienie. Hmmm chyba wystarczy? Jedziemy. Ujechaliśmy raptem kilometr, jakieś znaki na drodze, coś po hiszpańsku pisze, szybko translator - droga zamknięta. Eee tam, Google maps nic takiego nie pokazuje. No ale jedzie auto z przeciwka i miga. Cholera… wyjeżdżamy na odkryty teren. Idzie jakiś komandos drogą z karabinem. Zaraz później Hummer wojskowy, później ciężarówka. Co się dzieje? Fakt, dziś trochę policji wokół Jacy widzieliśmy. Obława jakaś? Przed nami pojawia się szlaban i zablokowana droga. No ale jest tam jakiś człowiek. No to sobie pogadam. Idę z telefonem, wesoło macham naiwnie licząc, że znajdzie mi szybki objazd. Pan ani słowem po angielsku. Pokazuje mi, że mamy jechać przez góry, przez klasztor… a Pani się mnie pytała, czy ma tam jechać… no ale wróżkami nie jesteśmy. Gracias gracias, wracam do auta, już mam swój plan. Jakbym miał mało na głowie, m.in. te opony. Wybieramy bezpieczniejszą trasę, nadłożymy drogi i pojedziemy autostradami. Tego nie zamkną. Pani się zgodziła. No i jedziemy. Najpierw do Jaca, a później w kierunku Huesca i Loarre. Autostrady w części budują, ale to co jest… poezja. Równa nawierzchnia, cudne widoki, puste tereny górzyste, tunele, wiadukty, puste drogi, bo tu mało ludzi mieszka. Świetnie się jechało, choć ja byłem zestresowany. Jak sobie zadałem kilka coachingowych pytań, wyszło mi, że nie ma się czym martwić. Pani mnie rozmontowała mówiąc - w Afryce jeździliśmy gorszymi drogami i było dobrze. Świetna trasa. Dojechaliśmy do Loarre dużo rozmawiając, to mnie uspokaja. Wspominałem moje wyprawy nad Balaton z Rodzicami na 95,97 i 99 roku. W hotelu Loarre nieczynna jest restauracja… a my głodni. Jest 20.00. Od rana zjedliśmy kanapki, jajka, 2 ciastka, po jabłku i po kawie. Pasowałoby coś zjeść. Pan na recepcji wskazuje 2 miejsca, gdzie możemy podjechać. Jaaasne, mamy dość. Zjadamy zapas żywności liofilizowanej, akurat było dobre Bolognesse. Co za dzień! Moc wrażeń. Opony? Zapomniałem, nic już na wyświetlaczu się nie pojawiło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz