o tym wzniesieniu myślałem z 2 lata, aby wjechać. Po tym, jak zaliczyliśmy Łysą Horę, jesenikowy Pradziad, miałem apetyt na te dwie sztuki. Pani się zgodziła. Była to miniona sobota, Hukvlady. Uwielbiam to miejsce od minionej zimy, genialna cudowna maleńka wioska. Tam parkujemy auto, są parkingi, nie trzeba stać pod cmentarzem czy w krzakach. Nie ma co zresztą już się rozpisywać nt. czeskiej infrastruktury i tras rowerowych, chwaliłem je wiele razy. Łatwy etap to nie będzie. Jest upał, warunki są dość wymagające. Cieszę się, że przejechaliśmy pole golfowe w Czeladnej, wiele osób gra i ćwiczy, ładny to widok. Nie jechaliśmy przez centrum Czeladnej, ale przystanęliśmy w miłej knajpce na lemoniadę - Olympic Celadna. Te dwie wioski tworzą przecudny klimat do rekreacji i odpoczynku na właściwym poziomie. Od tego momentu de facto zaczyna się podjazd. Zażyliśmy później batony energetyczne i kręcimy. Szybko się okazuje, że nie ma tak źle, tempo mamy dobre, droga leśna, ale asfaltowa. W pewnym momencie zaczyna się koszmar, podjazd po kamieniach. Pani wpycha rower, ja kręcę, ale kosztuje mnie to sporo sił. Jest to pod przełęczą Bařiny. Droga rowerowa 46, oznakowanie jak na autostradzie. Ale ale... za przełęczą znowu asfalt! Lekkie nachylenie, dobra nawierzchnia, cudownie się kręci! Jadąc tam gaworzymy sobie o Tasmanii, jakoś tak przyszło. Później zjazd do drogi i znowu pod górę, na parking. Znowu ciężko. Na górze sporo ludzi. Myślałem, że to już, gdzie tam... Teraz wśród tłumu spacerowiczów trzeba jeszcze podjechać na dwa szczyty będące celem naszej wycieczki. Przy Radegaście Pani zachęca do zjazdu. Ale dała się namówić. Na Radhoście niemal pusto. Tam odsapnęliśmy zadowoleni. Warto było. Ostatni raz byliśmy tu w Sylwestra 23/24. Kilka dni później odeszła moja Babcia. To już ze mną zostanie na tej górze. Stajemy na chwilę przy schronisku, pijemy zimne coś, nie była to kofolka i zjazd. Ale jaki! nie chciałem wjeżdżać drogą 6016, bo na mapie wydała mi się zbyt stroma, jednak okazuje się, że ta droga wyłączona jest z ruchu i jazda po niej to czysty komfort. Co za miejsce! Zjazd do Frenštát pod Radhoštěm to czysta przyjemność, później małe koszmarki - małe podjazdy, ale jakże wyczerpujące. Pani pyta - gdzie ten zamek? no ten w Hukvaldach. Ha! sam bym już go chciał zobaczyć. I choć mapa mi okazuje, że to już 2km, to wciąż go nie ma. Dojechaliśmy zmęczeni, ale uradowani. Na obiad w upatrzonej restauracji zimą - wołowe żebra. Poezja smaku, jak ta droga 6016, cudo.
Piękny dzień i piękna trasa, wracam w te rejony już za tydzień, a tymczasem... mikrowczasy rowerowe. Znowu!




















Brak komentarzy:
Prześlij komentarz