W tym tygodniu byłem 3 dni w biurze, coś musiałem złapać, bo w czwartek już źle się czułem, a tu ważne spotkanie. Katar, osłabienie, generalnie nie dobrze. Wczoraj - 21.12 - już było lepiej. Kontynuuję swoją tradycję jadąc do Rodziców i robiąc rytuały. Wstałem po 6, śniadanie, Pani została w domu, ja pojechałem do Rodziców. Skoro świt idę przez mój ukochany Park. Gdy byłem tam, gdzie wiewiórki pomyślałem o miejscach na świecie wyjątkowo dla mnie ważnych. Na myśl jako pierwsze przyszło mi wybrzeże Wakatipu w Queenstown. Rok temu tam byłem drugi raz i się popłakałem z wzruszenia. Jednak żadne inne miejsce na świecie nie jest przesiąknięte moimi wspomnieniami, jak ten Park. Ilekroć jadę do biura, gdziekolwiek wyjeżdżamy, zawsze obok niego przejeżdżam - wyjątkowe miejsce. Spacer o 8 rano w ten pierwszy dzień zimy - wyborny. Wszedłem do kościoła, kilka starszych pań odmawiało litanię. Rozejrzałem się dookoła, także wiele wspomnień. U Rodziców jak zawsze poczęstunek i ciepłe kakao. Pojechaliśmy z Tatą po karpie, poszło gładko. Pusto wszędzie. Czemu tak? za wcześnie? za drogo? uświadamiam sobie tam, że ludzie żyją innym życiem, dużo trudniejszym. Ja zamkniętym w swoim świecie - praca w domu, ewentualne wyjścia do biura, raz po raz jakiś sklep, paczkomat (główne źródło odbioru zakupów) - tworzą jakieś moje wyobrażenie o świecie. Wyjazdy na rower czy w góry pokazują mi jeszcze inny świat. Ale tuż obok żyje wiele osób, a może nie żyje, a wegetuje? straszne, prawdziwe i smutne. Dobrze, że takie potrząśnięcie przyszło. Nawet radio... muzyka, którą słucham. Jest pozbawiona szumu i kiczu, wszędobylskiego hałasu. Słucham jednej polskiej stacji, genialnej Dwójki Polskiego Radia, czasami jazzowego WICN z Massachusetts, reszta to streaming bez reklam. Jak później jechałem autem z Rodzicami, w radiu leciała jedna z prywatnych stacji radiowych, pasmo reklamowe to niczym biczowanie dla mózgu i uszy... i ludzie tego słuchają albo nawet nie zwracają uwagi, że to leci... Mój świat jest jest i sami go sobie wykreowaliśmy. Wracając do pobytu u Rodziców. Po rybach czas na spacer do piekarza. Nawet jak nie miałbym co to kupić, to i tak idę. Przez szkolne podwórko. Trasą, którą chodziłem do podstawówki 8 lat. Cudowne czasy, tony wspomnień... to są dla mnie chwile rozpoczynające święta, powrót do czasów minionych, ale jakże wspaniałych, choć łatwo nie było.
Po południu w domu Pani działała w kuchni robiąc miliardy pierników i ciasteczek, a ja - kurowałem się. Skończyłem Poirot Sophie Hannah, wczoraj przeczytałem "Stroiciela fortepianów" - pierwszą azjatycką książkę w swoim życiu, teraz czytam "Biografię Jezusa" i zacząłem "Nieskończone życie" o reinkarnacji. Co za polaryzacja tematów? ciekawią mnie takie wątki życia po życiu, jednak nie jest to podyktowane żadnym poszukiwaniem, czysta ciekawość. Fundamentów mojej wiary nic nie ruszy. Wieczorem, jak już te miliardy ciasteczek zostało zrobionych, popatrzeliśmy na "Legionistę" z Van Damme, beznadzieja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz