jak co roku mamy urlop i jedziemy gdzieś w teren. Wahaliśmy się między Beskidami a Górą św. Anny, padło na drugie. Śniegu pewnie w górach mało, więc pochodzimy po fajnym lesie. Rok temu, jak jechaliśmy z Nędzy od przypadkowego człowieka (choć nie wierzę w przypadki) dowiedzieliśmy się o rezerwacie. Na mapie widniało to jako rezerwat Boże Oko. Było w poczekalni, więc od tego rozpoczęliśmy nasz dzień. Nazwa bierze się od opowiadań, o objawieniach św. Anny i Trójcy Św. Stajemy na parkingu, dobiega do nas muzyka. Lokals, który ma tutaj swoją ziemię coś tam robi słuchając głośno radyjka podpiętego do słupa elektrycznego. Droga krzyżowa wiedzie do kapliczki, a później ładnym lasem spacerujemy przed siebie. Bardzo przypomina Kaczawę, szkoda, że ten teren jest taki mały. A o Kaczawie swoją drogą zaczynamy myśleć. Zrobiliśmy małą pętlę, słońce ładnie świeci, wieje watr, ludzi nie ma. O to nam chodzi. Podjeżdżamy pod Górę św. Anny, idziemy na spacer po kapliczkach. Wielka szkoda, że trasa u podnóży klasztory jest kompletnie nieopisana. Już wiele razy pisałem o przepaści między innymi krajami a Polską na jej niekorzyść, odnosząc się do tego, że u nas nie ma infrastruktury turystycznej. Aż się prosi opisać szlak, porobić tabliczki z ciekawymi historiami miejsca, a pewnie takich historii tu nie brakuje. Szkoda. Po drugim spacerze idziemy coś zjeść, testujemy restaurację Hugo w Kędzierzynie, która zapowiada się obiecująco. Już mam zaprojektowaną trasę rowerową z noclegiem w Kędzierzynie.
Tak minął nam świąteczny dzień zamykający 5 dniowy pseudourlop, chwila oddechu, wizyta w 3 miejscach (Kraków, Jura-Częstochowa, Góra św. Anny). Zimowy plan się wspaniale realizuje, w prognozach już blisko 10 stopni i to na plusie, więc zerkam już w stronę Moraw i Kaczawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz