NZ III - Dzień 8 - 5.11 - Arrowtown

Nic minęła niespokojnie. W nocy padało. Wstaliśmy o 8, mglisto i pochmurno. Jeśli kiedykolwiek podczas naszego pobytu ma padać, to właśnie dziś. Po śniadaniu jedziemy do Arrowtown, o 11 ma być tam msza. Malutki kościół. Starsza pani podchodzi do nas, pyta czy jesteśmy gośćmi. Punkt 11 jest pełny kościół, ksiądz z Indii odprawia mszę po angielsku. Blisko ludzi fizycznie i mentalnie. Później idziemy pospacerować po wiosce, przypominając sobie gdzież to chodziliśmy wtedy. Arrowtown to raptem kilka uliczek, z czego ta jedna główna, wyjątkowa ze starymi budynkami. Tasmańskie Richmond jest dużo bardziej „pełniejsze”, większe. Sipi deszcz. Poszliśmy na kawę do lokalnej palarni, niestety nie robią dripa, a szkoda. Oprócz sklepów z lokalnymi pamiątkami wpadają nam w oko trzy, nietuzinkowe - oferujący Owcze lokalne skory, jubiler z jadeitowymi produktami i złotnik. Wyborne lokalne towary wyróżniające się ceną i jakością od całej reszty. Znowu zaczęło padać. Jedziemy do hotelu, po drodze wstępujemy do Countdown po zapalniczkę, w nocy przypomniało mi się, że jeszcze tego nie mamy. W hotelu pakujemy plecaki na Greenstone Caples Track, który zaczynamy jutro. Doświadczenie z Overland procentuje, mamy mniej rzeczy, lżej i pogoda jest nieco bardziej przewidywalna tutaj wraz z dobrymi prognozami. Po 17-tej zjechaliśmy do centrum na obiad. W dobrym sklepie zamówiłem koszulę. Wiem, mam już dziesiątki koszul, ale takiej jeszcze nie mam. Nie ma jej w Queenstown, jest w Auckland. Za tydzień jak będę wracał to już będzie na mnie czekać. Zimna niedziela dziś, zjedliśmy obiad w naszym pubie, zamówiliśmy po steku i wróciliśmy do pakowania plecaków.