7 godzin mocnego snu. Obudziłem się kwadrans po 4 i już nie usnąłem. Jednak czułem się wypoczęty. Po 7 zjedliśmy śniadanie. Czy tutaj coś mi nie smakowało? Dżem i ser - wyborne. Po 9 poszliśmy po auto, pani przyjechała do nas na lotnisko, zawiozła do biura. Podpisaliśmy umowę i mamy swoje autko. Corrolla. Zapłaciłem kilka miesięcy temu, dobra cena. Nie zrobiłem jak w Hobart, że wziąłem na miejscu. Pierwsze kroki do apteki, niezbędne leki. Nie wzięliśmy żadnych tabletek z Polski, bo wystraszyłem się kontroli w Dubaju, niepotrzebnie. Leki tutaj są 2-3 razy droższe niż w Polsce. Później Kathmandu, jak zobaczyłem truskawkowy mus, to aż się zatrząsnąłem. Tak to się porobiło, że mam tu swoje przysmaki, ten mus jedliśmy rok temu na Tasmanii. Pojechaliśmy do hotelu po bagaże i w drogę. Pierwszy przystanek to Cromwell. Oglądałem filmiki ze starego miasteczka. Jednak zanim to, to czekały nas zakupy w New World. Jakaś 11 rano, piękna pogoda, cudowny klimat. Zrelaksowani ludzie jadą do marketu. Strasznie popularna jest tutaj Tesla, mnóstwo aut tej marki widzę ma drodze. Zrobiliśmy pierwsze solidne zakupy - na śniadania, w góry i na co dzień. Stare Cromwell, przypomina mi swoim klimatem Richmond. Mało turystów, nieco emerytów. Kilka zabytkowych budynków, w tym małe muzea pokazujące jak tu się żyło ponad 100 lat temu. Cudownie. Cromwell uważam jest mocno niedocenianym miastem, z pewnością zasługuje na większą uwagę. Ciekawe także są góry dookoła miasteczka w centralnym Otago. Wypiliśmy kawę przy jeziorze Dunstan. Jedziemy na północ w stronę Twizel. Kolejny przystanek to Lindis Pass. Co za widoki! Góry przypominają nam te z RPA i Albanii, bardzo surowe. Wszędzie tereny prywatne, farmy i zwierzęta - owce i krowy. Jedziemy drogą numer 8, ruch mały. Nie widziałem nikogo, aby ktoś jadąc z naprzeciwka wyprzedzał. Kilka aut nas wyprzedziło. Kultura na drodze jak zwykle wysoka. Te „autostrady” są po jednym pasie w każdą ze stron. Kolejny przystanek to Clay Cliffs, czyli gliniane formacje, które powstały jak sądzę, przez podmywanie dawno temu zbocza przez rzekę. Aby tam się dostać, trzeba zjechać z 8mki, a następnie szutrową droga dojechać do parkingu. Ten teren jest prywatny. Na drodze staje nam brama, prośba o wrzucenie do skrzynki 5 NZD. Sam spacer zajmuje może z kwadrans, wchodzi się w sam środek glinianego kotła. Sporo osób jak na okres przed sezonem. Jesteśmy strasznie głodni. Rano tylko kilka kromek, ze dwa timtamki oraz kawa. Wczekowaliśmy się do hotelu w Twizel i od razu pojechaliśmy na obiad. Pieczeń wołowa - kosmicznie dobra. Ja tutaj nawet smakiem zielonego groszku się zachwycam.
Wieczorem się przepakowujemy, jedna z dwóch walizek zawierać będzie sprzęt turystyczny i głównie będzie w aucie, druga będzie jeździć z nami. Jutro podjedziemy do Mt Cook Village i spróbujemy wejść na Mt Oliver. Około godziny 20 dostałem fazę spania, jeszcze mnie jet lag trzyma.
.
Zdjęcia z Cromwell. Perełka miasteczko z kuszącą drogą na południowy-wschód, gdzie nigdy nie byliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz