kończę opis naszej wyprawy półtora tygodnia temu - dzień po Kampinosie przyszła pora na Bolimowski Park Krajobrazowy. Niedziela, jest 11, auto zostawiamy pod hotelem, wsiadamy na rower i jedziemy. Najpierw zobaczyć cóż to takiego ten pałac. Wejście ponad 60zł za osobę. Hmm... na Morawach były większe, ładniejsze i bez opłat. Nawet jeśli tam jest jakieś muzeum, to i tak rowery trzeba zostawić przy bramie. Nic z tego, jedziemy do lasu. A w lesie? rozczarowanie. Taki syndrom nowozelandzki. Jak się było w Kampinosie (Nowej Zelandii), to wszystko inne jest takie sobie. Tak mamy w tę niedzielę. Las marny, jak to niestety w łódzkim - sporo śmieci. Drogi rowerowe opisane tak, że muszę co chwila zerkać na mapę. Ale jest pusto, nawierzchnia daje radę. Cel mamy inny - pobyć ze sobą, z naturą i popatrzeć na świat. Jak tak zdefiniuję sobie cele, wszystko się zgadza. Na skrajny punkt wybraliśmy się do wioski Radziwiłłów, bo ładna nazwa i liczyłem, że coś zobaczymy. Nic z tego. Pamiętam rozprawialiśmy tam o zwiedzaniu stolic. Hmmm Pani mówi, że chętnie, np. Kopenhaga, bo czyta książkę o ludziach, którzy się tam przeprowadzili. Ja na to, stolice - chętnie, Canberra, Wellington... zawsze chętnie. Warto odnotować, że na rzece Rawka można wybrać się na kajaki. Obiad zjedliśmy w hotelu, a później A2, A1 - do domu. To był wspaniały weekend. Powrót do puszczy, zobaczyliśmy znowu w Polsce coś ładnego. Będziemy wracać!
.
w mniej niż tydzień miałem dwie 2-dniowe delegacje, to wystarczy. Choć dziś w ramach jeden z nich kajak po Warcie. Ale co nie z Panią, nie pisze się w rejestr, wart jedynie odnotowania. Weekend miniony dobrze spędzony z nowym cackiem, o czym więcej w następnym poście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz