no i nadszedł ten dzień - wielki etap. Zaplanowaliśmy sobie wjazd na Pradziad przez 3 podjazdy. Ten kluczowy to trzeci. Parkujemy tam, gdzie wczoraj. Sprawdzony parking i ciśniemy. Rano jeszcze rześko, pusta droga. Wg mapy do szczytu mamy 32km. Średnio co 2km stajemy i pijemy, choćby po łyku. To już reguła, przy trudniejszych dniach. Najpierw przez las, kiedy pusto, chłodniej no i pusto. Generalnie dziś wiele osób nie spotkamy. Pierwszy podjazd bez szaleństw. Długa droga przed nami. Powoli kręcimy. Pięknie jedzie się lasem. Myślę sobie - po jakie licho nam 3 podjazdy. Nie mogłem wymyślić, żeby od razu wjechać na Pradziad i po sprawie? Ano nie. Traci się przyjemność jazdy, obcowanie z przyrodą, zmęczenie, budowanie ekscytacji. Czy wielkie etapy w tour de france to tylko wjazd i koniec? Ewentualnie zjazd do mety? Muszą być pomniejsze górskie premie. Pierwsza przerwa na skrzyżowaniu Lysý vrch. Pierwszy posiłek, lekki zjazd do Videlský kříž, gdzie duży parking. Tak tak - darmowy i do połowy pusty. Później drogą równą jak stół zjazd i znowu pod górę. Zaczynamy drugi podjazd. Pani solidnie kręci. Drugi podjazd nie był trudny, krótszy, nogi rozgrzane. Na drugiej górskiej premii siadamy pod wiatą na kolejnym parkingu, jemy, pijemy i patrzymy jak autoserwis wywozi Volkswagena z parkingu. Zepsuty. Zjazd do Karlova Studánka, jednak nie wjeżdżamy do centrum. Przy wjeździe na szlak, który prowadzi na szczyt siadamy na chwilę. Kufel kofoli, przerwa i zaczynamy trzeci podjazd. Szlaban dla samochód na dole, trzeba zapłacić za wjazd, a następnie poczekać - uwaga, tak trzeba poczekać, aż sygnalizacja pozwoli wjechać. Regularnie gór-dół kursują autobusy. Co za kultura i porządek. Podjazd jest monotonny, Z rzadka coś zjeżdża, mamy całą drogę dla siebie. Od czasu do czasu mijają nas ludzie na rowerach elektrycznych. Jest chłodno. Zapowiadali pochmurne popołudnie i na takie się zanosi. Podjazd ma jakieś 8km. Powoli dajemy radę regularnie pijąc. Pani ani razu nie prowadzi rowery, z czego jestem dumny. Do parkingu Ovčárna nie ma specjalnych widoków. Ale... na tym parkingu ponownie widzę porządek - auta stoją w kolejce, czekają aż pojawi się zielone światło, by mogły zjechać. Parking niemal pusty, jest niedziela! Ludzie sobie spacerują. Kosmos! W Polsce jest to nie do pomyślenia. Światła np. na wjeździe na Czantorię? Nie mówiąc o Tatrach. Jedziemy dalej. Teren jest już eksponowany, wieje zimny wiatr. Kolejne zaskoczenie - choć jest to objaw normalności - na asfalcie sa strzałki dla ludzi którędy mają chodzić. I tak chodzą. Czesi. Polskie głosy słychać całkiem wyraźnie i mówiąc delikatnie - nie są nauczeni trzymać się znaków dla pieszych. Wysoka czeska kultura. To mi imponuje. Jest taki fragment podjazdu na sam szczyt, kiedy po prawej stronie wieżę mam niemal na wyciągnięcie ręki... gdzieś przed ostatni skrzyżowaniem droga idzie stromiej... och.. aż zawyłem. Ale później już tylko radość. Pani przodem, zimno, wieje, ale mamy to! Pradziad zdobyty! Chyba Łysa Hora jest trudniejsza, a może teraz mi się tak wydaje na świeżo. W restauracji na szczycie pełno ludzi, weszliśmy się zagrzać. Liczymy na świeże ciasto. Nic z tego, zupa, drugie dania... hmm nie, nie jemy. Mamy jeszcze 30km zjazdu. I jak komuś się wydawało, że teraz z górki... dosłownie tak, z górki. Ale wcale to nie jest prosty zjazd. Za Restaurace Švýcárna zaczyna się koszmar. Zjazd kamienistymi głazami. O matko, jakie to ciężkie mając w nogach już 30km podjazdu. Jeszcze to zimno. Pani nie prowadziła roweru pod górę, ale prowadzi go w dół. długie, trudne zjazdy, ciągną się w nieskończoność. W pewnym momencie przekraczamy pierwszy raz drogę 44, wiele motocyklistów urządza sobie z tej jezdni tor do szybkiej jazdy. Świeża droga. Na naszym zjeździe w jego końcowej części mijamy kapliczkę - Výklenková kaple. Mężczyzna, którego pozdrawiamy mówi - tu jest dobra woda. Stajemy, kosztujemy, chwila modlitwy i jedziemy dalej. Piękna trasa, trudna trasa, ale było warto. Cudowne są Jeseniki jako miasto i pasmo. Obiad? Musowo w Jesenikach na rynku. Kachna, czyli kaczka. Po czesku z kapustą jedyną w swoim rodzaju. Nawet nie spoglądałem do menu, bo wiedziałem, że mają. Wyborne. Co za cudowny weekend!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz