Rano odjeżdżamy do wioski Krasnany. Gdzie zaparkować? hmm jedziemy wąską drogą asfaltową, aż pojawiły się dziury takiej wielkości, że nie było sensu przejeżdżać. Przy drodze buduje się dom, spory parking, jedno miejsce wolne. Pytam właściciela, przemiły gość, zgadza się i pokazuje na jedno z aut, na polskich tablicach, mówi, że 2 godziny temu inni Polacy tez tu zaparkowali i poszli na Suchy. Idziemy. Jak się okazało, można było podjechać dużo dalej inną drogą. Podejście jest strome, jak to na Fatrze. Zawsze się śmieję, że ten kto to wytyczał, nie znał trawersowania. Jak mu kazali, tak wytyczył, prosta linia i hop do góry. Ku memu zdziwieniu na Fatrze wczesna wiosna, jasna zieleń, liście świeże, delikatne i kwiaty, które nie były mi często dane oglądać. No bo kwiecień i maj to Kaczawa. W tym roku była długa zima, sporo chłodu i śniegu. Z tego powodu z końcem maja mamy mnóstwo kwiatów na łąkach. Założenie mamy takie, że dzisiejsza trasa ma być krótka, to rozgrzewka przed jutrzejszym gigaszlakiem. Najładniejszy kawałek jest między Javorina a Prislop pod Suchym, ładny widok i łąki. Później kolejna stromizna. Do tego trafiliśmy na cały pociąg turystów. A na szczycie... ło matko. Tłum, niepodobny do słowackich gór. Siadamy z boku, odpoczywamy, lecz ciężko cieszyć się zdobytym szczytem, gdy taki harmider. Jest bardzo ciepło - nareszcie! 30 minut przerwy. Co dalej? trzymamy się planu, który wiedzie przez Priehyb? mało czasu. Skracamy nieco szlak - tak skróciliśmy, że wyszło więcej, niż na planie. Doszliśmy do Sedlo Vráta i widząc ile osób przed nami i że to nie jest równa droga, tylko mała wspinaczka, gdzie trzeba czekać, aż inni się uwiną, wracamy żółtym i zejdziemy tę samą drogą, którą weszliśmy. No i tak wyszło 17km. Podjeżdżamy do kościoła w Gbelany. Parking jest między kościołem a ... no właśnie. Co to takiego? Château Gbeľany. No właśnie, o rany Gbelany, co za hotel. Sprawa jest prosta, poczekalnia i wrócimy tutaj, szlaki szybko się znajdą w Małej Fatrze.
Czeka nas godzinna podróż do Rużomberoka. Po drodze jak zawsze - klasyka - czyli billa w Martinie. Tym razem spotkał nas zawód. Słabe wyposażenie, nie ma "moich" kiełbasek z serem, które kupowałem i w sklepie panuje nieprzyjemny zapach. Oj oj... szkoda. Na drogach - to samo, co w billi. Dramat. Pewnie jestem przewrażliwiony i wyczulony jestem na wariatów, a tych nie brakowało. Autostrad na Słowacji jak nie ma, tak nie ma. Wieczór z książką, ale tylko 2 strony i padliśmy ze zmęczenia. Jutro długi dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz