po tygodniu choroby, gdzie jak tylko wyłączyłem laptop i kładłem się do łóżka nadszedł w końcu ten moment - wyjazd na Kaczawę. To już więcej, niż tradycja. Od lutego każdego dnia spoglądałem na prognozy oczekując słonecznego weekendu na Kaczawie. Aż w końcu... prognoza jest taka: od czwartku do poniedziałku pełne słońce. Jedziemy! W piątek rano ruszyliśmy w drogę. Mann w radiu do 10.00. Niemal punktualnie zaparkowaliśmy na odludziu za Uniejowicami. Słonce wg planu. Ruszamy. Najpierw przez las, drugie śniadanie. Ładujemy swoje akumulatory. Schodzimy do wioski Grodziec, która słynie z zamku, ale ale... tu jest jeszcze jedna perełka, a może i perła - Pałac w Grodźcu, który wygląda na taki wybudowany po tym, jak zamek już przeszedł na emeryturę. Ogromna posiadłość, piękny park dookoła. Własność prywatna i niewiele się tam dzieje. Potrzeba milionów, by coś z tym zrobić. A jak już się zrobi, to co dalej? No właśnie. Hotel, pewnie, ale kto tu przyjedzie. Restauracja? Z czego to się utrzyma. Dylematów nie brakuje. Idziemy dalej przed siebie. Niespodzianka nas spotkała w Nowej Wsi Grodziska. Zatrzymujemy się przy drodze, patrzymy na mapy.cz, zatrzymuje się samochód - gość pyta, czy czegoś potrzebujemy? Nie, dzięki. Może podwieźć? Nie, dzięki. Po to przyszedłem, by chodzić. "No to dobrego hike`u!" - odpowiada na pożegnanie. No wiecie co? Poczułem się jak w Australii. Miło. Ale jak się okaże jeszcze nie raz będę tu mile zaskoczony. Przy rzeczce zwanej "Dopływ z Nowej Wsi Grodzkiej" robimy sobie przerwę. Szukam okazji na makro, ale niewiele ich. Eksperymentuję z teleobiektywem 40-150 i pierścieniami pośrednimi, ale nie jestem z tej kombinacji zadowolony. Chyba przyjdzie czas, by w końcu kupić prawdziwy obiektyw makro, bo od lat kombinuję jak koń pod górkę. Pola przed Wojcieszynem bardzo malownicze. Zwierzyny sporo. Nogi nie takie, jak zwykle. "Rusty" - powiedziałby Amerykanin. Dawno nie chodziłem, weekend przeleżałem w łóżku, a teraz 17km. To się czuje. Ale dojdę do formy. Ostatni odcinek to przejście przez Wojcieszyn. Piątkowe popołudnie, taka namiastka emerytury, ludzie coś tam porządkują w swoich ogródkach. Zmęczeniu dotarliśmy do auta po 5 godzinach marszu. Nie sądziłem, że te rejony są tak ładne.
Wieczorem - kawa, wziąłem cały swój sprzęt do przelewu, cisza, spokój, książki. Zapadliśmy w głęboki i długi 9-godzinny sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz