Pora wrócić z tego średniowiecza do normalności, czyli Tasmanii.
Zabukowaliśmy za to super nocleg w Tyńcu u benedyktynów w styczniu i to jest pozytywny aspekt dzisiejszego buszowania po booking.
Po południu jakby mniej padało. Ubieramy się i zjeżdżamy do visitor center. Szczęka opada, szczególnie po wcześniejszych przeżyciach. Wchodzimy do obszernego hallu, pali się kominek, obok wizualizacja i przestrzenny dźwięk przyrody w Parku Narodowym Field. Obok restauracja. Bierzemy po dużej kawie, siadamy w rogu otwieramy kalendarz, tablet i patrzymy co dalej. Jutro leje, jedziemy do Queenstown, na pojutrze kupuję rejs po rzece Gordon, co w praktyce przekreśla szanse na przejście do Kelly Basin, jednego z powodów, dla których tu przyjechaliśmy. Trudno. Wszystko co tu doznajemy po Overland to miły bonus. Będę sobie to powtarzał. Nagle przestało padać. Jedziemy na short walk „tall trees”. Och i faktycznie są tall… mają po 100 metrów, a obwód po 10 lub więcej metrów. Co za świetna trasa! Nie znałem jej wcześniej i nie było jej na naszym planie. Ta trasa sąsiaduje z Russell Falls, gigantycznym leśnym wodospadem. Idziemy. Jakiś niemądry azjatycki turysta przeskoczył barierki i polazł pod sam wodospad… Ciągle sipi deszcz, z jednej strony dodaje to klimatu temu miejscu, a z drugiej mam pomazany filtr na obiektywie i nie nadążam go czyścić. Wspaniały spacer na tę dzisiejszą wydawałoby się marną pogodę.
Jedziemy jeszcze do Maydeny, by zobaczyć wioskę. Hmm… jak pamiętam jakieś zdjęcia i urywki filmów pokazujących wioski w Kanadzie czy na Alasce to tu jest dokładnie tak samo. Chciałoby się pojechać hen dalej do jeziora Pedder, gdzie zaczyna się kompletna dzicz, nie dziś, nie teraz…
Po 19-tej jesteśmy już po obiedzie, czytamy książki.
Update: dziś 16.01 - dziś uznaliśmy, że nie jedziemy w ten weekend do Tyńca. Będą inne atrakcje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz