- ooo jest, mamy króla, on ma 12 żon - mówi z przejęciem
- eee to nie tak dużo - odpowiadam
- ooo nie dużo dla Ciebie?
- nie - odpowiadam z uśmiechem
Zdjęcia króla wiszą na recepcji, ludzie nie mogą nic złego na niego mówić. Pytam jeszcze o szlak na górę Emlembe, na którą chcemy wejść, to najwyższa góra Suazi, a mieszkamy u jej podnóża. Oferuje przewodnika, a czytałem, że jest tam taki niepisany układ, że każdy musi iść z przewodnikiem. Ale tak źle nie ma. Jutro z rana tam pójdziemy. Pokój, a raczej domek mamy dość spory, dwie sypialnie, toaleta i łazienka. Jest bardzo czysto no i ten zapach specyficzny, bardzo przyjemny, wewnątrz i na zewnątrz. Jest 12.40, ja piszę ten tekst, Pani czyta "Kod Biblii 2", za oknem mgła. Czekamy aż przejdzie, by się przejść do wioski.
Bulembu to mała mieścina, gdzie nieco bogatsi mieszkają przy głównej drodze, Ci biedniejsi przy lesie na górce. Weszliśmy do sklepu, jednego z dwóch. Trzy osoby były w środku. Miło się gawędziło. Mężczyzna zapytał skąd jesteśmy, znał Polskę, słyszał o niej szkole, od razu zareagował - a tam, obok Niemiec. Uczył się o wojnach światowych, że dotknęły nasz kraj. Na prośbę o zdjęcia dwie kobiety schowały się pod blat sklepowy. W sklepie pustki, gołe półki wypełnia papier toaletowy lub jabłka. Szukamy początku szlaku na górę Emlembe. Oczywiście szlaków jako znaków tu nie ma, mamy na mapie zaznaczone gdzie trasa się zaczyna. Akurat tam kończy się wioska. Zaczynamy się zastanawiać coraz bardziej jak dostaniemy się do stolicy kraju Mbabane. Droga przez Piggs Peak wygląda źle. Jedzie samochód osobowy z tamtej strony, zatrzymałem, zaczynamy rozmowę, ale lokals nie zna się na mapie i mówi, że może być ciężko. Za chwilę jedzie terenowe Mitsubishi i widzę białego kierowcę, pewnie się dogadamy. Dwie kobiety z mocnym amerykańskim akcentem. Mówi, że tylko raz włączyła napęd na 4 koła, ale droga jest w bardzo złym stanie. Przepiąłem obiektyw na 40-150, robię zdjęcia okolicy i myślimy jak to sobie poukładać. W między czasie małe dzieci zobaczyły mnie fotografującego, wbiegły na ulicę wołając "cheers" pozując do zdjęć. Każdego z przechodzących ludzi pozdrawiamy z odwzajemnieniem. Jest miło i przyjemnie, naprawdę dobrze się tu czujemy, mimo że to biedna dziura na końcu Afryki z niesamowitymi ludźmi. Ostatecznie decydujemy się zapłacić lokalnemu "przewodnikowi" 300 randów tylko po to, by rankiem nie mieć problemów i wejść na górę. Jak się później dowiedzieliśmy, płacimy w hotelu, a ten nie chce się dzielić z przewodnikiem łupem. Do Mbabane dojedziemy leśną drogą przez RPA, która mimo wszystko zdaniem moim rozmówców powinna być w dużo lepszym stanie.
Mrówki. Muszę o tym napisać. Są wszędzie. Były w Nelspruit, chodziły po łóżku, torbach, ciuchach, są także w Suazi w Bulembu. Wystarczy zostawić na chwilę obrane owoce, czy herbatę w kubku, za moment znajdzie się tam kilka jak nie kilkadziesiąt sztuk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz