Minnesota IV - dzień 4 - Minnehaha Falls

To delegacja, ale opisuję życie poza biurem. Jedziemy do Minnehaha falls, park, miejsce, gdzie Minnesota się rodziła. Jest pomnik pierwszego osadnika, pierwszy dom. Park, lubię oglądać te parki latem, gdzie mnóstwo ludzi biega, jeździ na rowerach. Jest bardzo specyficzny klimat, czas biegnie inaczej... tylko gdzie moja Pani, gdzie mój rower? Daleko tam. Szkoda nam urlopu na Minnesotę. Jestem świadkiem incydentu z udziałem przybyszów z Afryki lub Bliskiego Wschodu. Jest bowiem restauracja w środku parku, oczywiście nabita po brzegi, otoczona trawnikami, kilku gości zaczęło oddalać petardy, ale żeby było śmieszniej tymi zapalonymi petardami zaczęli się rzucać. Ludzie stoją, patrzą jak na wariatów, nikt ich nie powstrzymuje. Sporo tu przybyszów. Wiem, cały ten kraj to przybysze, ale mam na myśli obecne pokolenie i ludzi z innych kontynentów. Nie było to widoczne dawniej, chociażby jak byłem za pierwszym razem. Wodospady mogą się podobać. Zimą ludzie podchodzą pod samą skałę. No tak, ale tu zima to -20 i niżej, trwa pół roku. Kilka kilometrów przechodzone. Po drodze podjeżdżamy do McDonalds, koledze chce się jeść. Mówi, ze to kultowe zjeść w amerykańskim McDonaldzie, na mnie to nie działa. Jest pusto, kilka czarnoskórych pracowników krząta się po knajpie, jest brudno i nie przyjemnie. Wchodzi kilka osób, robi się nie ciekawie. Spadamy, by nie oberwać przypadkiem, nie wyglądamy na lokalsów.