Niebieski szlak powoli pnie się w górę, najpierw las jest zachaszczony, później ładnieje, drogę przecinają liczne źródła, dzięki czemu odwodnienie nam nie grozi, co w takim upale jest możliwe. Po ponad godzinie spokojnego marszu w cieniu drzew docieramy do Siodła. Nieciekawe miejsce, tuż obok biegną linie wysokiego napięcia, co przypomina mi Beskid Śląski. Ok, koniec spaceru, teraz zaczyna się wspinaczka na 1700 metrów. Zaczynamy w lesie, ale szybko z niego wychodzimy i pniemy się wąską ścieżką wśród licznej i gęstej kosodrzewiny. Trochę przypomina to wejście na Pilsko, trochę na Babią Górę, tyle, że tu jest ładniej. Kosodrzewiny jest więcej, a zarastająca trasa oznacza jedno - mało tu ludzi chodzi. Miód na moje serce. W upale przedzieranie się przez blisko dwumetrową kosodrzewinę nie jest łatwym i przyjemnym zadaniem. Ładnie pachnie, to prawda, ale gorąc bije od krzewów, nie ma powietrza, a wietrzyk zawieje raz na ruski rok. Warto tu przyjść jak będą jagody, oj jest ich sporo. Pierwszy szczyt, to Praszywa, z niej rozciąga się fenomenalny widok na okoliczne góry, zaczynając od wspomnianego wcześniej Pilska i Babiej, po Góry Choczańskie, Tatry Zachodnie, Niżne i Wysokie z Krywaniem na czele. Nazwa "Tatry" zobowiązuje, a Praszywa jest tego najlepszym przykładem. Stąd jeszcze półgodziny marszy grzbietem niczym w Bieszczadach do Wielkiej Chochuli. Tam robimy godzinną przerwę. Dojście na szczyt zajęło nam spokojnym marszem 4 godziny. Nie da się iść szybciej, w słońcu jakieś 50 stopni. Bez nakrycia głowy, okularów i wody - zginiesz. Godzinna przerwa, leżę, drzemię, patrzę przed siebie. Nie jest to lekki relaks w saunie, ale zawsze coś. Mamy siły na tyle, że idziemy dalej na Kosarisko i stamtąd już 4 godziny do auta. Mieliśmy 3 litry wody, gdyby nie źródła na niebieskim szlaku - brakłoby nam. Niesamowite ile wody i z jaką siłą woda tryskała ze źródła w tak suchym dniu. Woda w smaku rewelacyjna (choć najlepsza była pod Cradle Mountain na Tasmanii). Po ponad 9 godzinach marszu wykończeni docieramy do auta. Piękna trasa, poziom wyżej niż najpiękniejsze zakątki Sudetów. Sorry, ale Tatry to Tatry. Co dalej ? No jak to co - Koliba, Kofola i mecz - finał Ligi Mistrzów. Tak minął dzień, sobota, 6.06. Niedziela. Wpadliśmy na pomysł, że odpuszczamy sobie krótką niedzielną trasę i wracamy rankiem do domu, by nie stać w korkach, opłacało się. O 12 byliśmy w domu i jeszcze wieczorkiem 30km rowerem po lesie zrobiliśmy.
Pierwszy kontakt z Tatrami wykonany, piękne wspomnienia. Wracamy w Tatry niebawem, tym razem Jagnięcy Szczyt. Niech tylko pogoda dopisze.
Chciałam w tym roku odwiedzić Niżne Tatry - jeszcze tam nie byłam. Ale zanosi się, że nic w tym temacie się jednak nie zmieni :( A tam tak super, jak oglądam Twoje zdjęcia!
OdpowiedzUsuń