Nie ma już autorytetów. Nikt nie został:( #Bartoszewski #RIPSmutne i prawdziwe.
Rano pobudka i jedziemy przez Wambierzyce, Radków do Bozanowa po stronie czeskiej, aby przejść Broumowskie Ściany. Świetne miejsce, pusto, ciepło, nie może być źle! Obliczyliśmy sobie na mapie, że wyjdzie jakieś 6 godzin, więc spokojnie w 7 się uporamy. Stajemy na parkingu przy niebieskim szlaku i ruszamy do góry. Walczę nie tylko z brakiem formy, ale przede wszystkim z alergią (algierią, jak to mówi mój dziadek). Po jakiejś godzinie w pustym lesie dochodzimy do rozwidlenia szlaków, jest tam Machowski Krzyż. Nikogo nie ma, malowniczy teren i las. Szlaków jest sporo, a nasza mapa z 2010 roku nie do końca odzwierciedla to, co widzimy na strzałkach. Czemu zaufać ? Tylko intuicja się liczy. Po 2 godzinach wchodzimy na najwyższy szczyt tego pasma - Bożanowski Szpiczak. Widać z niego Strzeliniec. Pół roku temu, pierwszy raz z bliska zobaczyliśmy Broumowskie ściany i skojarzenie było tylko jedno - wygląda jak Cradle Mountain na Tasmanii, już zdaje się z Kłodzka wyłania się charakterystyczny kształt trapezu. Jest ładnie, naprawdę, choć nie czuć takiego typowego klimatu sudeckiego. Lasy bardziej mi przypominają Beskid Żywiecki, niż chociażby Góry Stołowe. Południowa część Ścian jest najładniejsza, później było już tylko gorzej, co nie oznacza nudno. Ze Szpiczaka kierowaliśmy się czerwonym szlakiem na północ idąc część trasy drogą asfaltową idealną dla rowerów. Widać z niej Śnieżkę, ośnieżoną. Idziemy lasem między skałami, a raczej między skalnymi ścianami. Dochodzimy zmęczeni ok. 13.30 do schroniska Chata Hvězda. Ładnie w środku, wszystko z drewna, niczym w dworku, myślimy oczywiście tylko o jednym - kofola. Podchodzę do baru, kelner jakoś dziwnie na mnie patrzy, zaczyna się rozmowa:
- macie Kofolę ?
- nie - odpowiada, po chwili dodaje - malinovka
- nie malinovka, czy jest kofola ?
- nie, malinovka
- co to malinovka - pytam już smutny
- no malinovka - odpowiada uparcie i jednym tchem, przy czym jego spojrzenie dziwnie mnie irytuje
- bez alkoholu ? - pytam
- tak, dam skosztować - po czym bierze szklankę i nalewa do niej różowej, niczym borygo, oranżadki
Piję - sikacz. Trochę gazu, trochę słodkie, jak oranżadka z proszku wieki temu. Patrzę na Panią - bierzemy. Pytam:
- mogę płacić w złotówkach ?
- patrzy na mnie dziwnie, koron nie macie ?
- nie - odpowiadam, tylko złotówki
- na pewno nie macie ? - pyta, czym mnie wkurzył
- nie, nie mam.
- ok, ale muszę poczekać na szefa.
Za chwilę podchodzi do mnie kelnerka i na kalkulatorze pokazuje kwotę 9,67 zł do zapłaty. Za ten sikacz ? niech będzie. Idziemy na taras, z którego rozciąga się piękny widok na okoliczne góry. Nogi prostujemy, siadamy wygodnie i patrzymy w dal. Jakby nie było ok. 5 godzin w nogach, a trzeba jeszcze wrócić. Za chwilę przylatuje kelner, starszy, chyba szef. Pyta, czy wszystko mamy ? Pewnie, ciszy i spokoju nam trzeba. Uciekł, ale po chwili wraca znowu i mówi:
- nie, nie macie wszystkiego, TEGO Wam potrzeba - w tym samym momencie daje mi do rąk lornetkę
- NOOOO, tak jest, tego mi potrzeba - dziękuję zadowolony
Kelner nie odchodzi, stoi dumny patrząc w dal, staję więc obok niego trzymając lornetkę i oboje patrzymy na panoramę. Po czym odzywa się do mnie:
- te góry - pokazuje ręką na lewą stronę horyzontu - to są nasze góry...
po chwili kontynuuje
- tamte góry... to jeszcze Wasze góry...
Zamurowało mnie. Uśmiechnąłem się, bo przecież nie przywalę mu za taki tekst. Śmieje się. Dodaje: - trzymajmy się razem, Wy złotówki, my korony, będzie dobrze.
Komentarz zbędny, domyśliłem się co chce powiedzieć. Długo tam nie zabawiliśmy, wypiliśmy, popstrykaliśmy i wio z powrotem. Przyznaję się, że padałem w drodze powrotnej. 9 godzin zajęła nam wycieczka po Broumowskich Ścianach. Ale jak ktoś myślał, że to koniec przygód, to jest w błędzie. Chcieliśmy iść wieczorem na mszę. Albo Wambierzyce w bazylice, albo lokalny kościół w Radkowie. Kusił mnie ten Radków, bo chciałem tam iść do kościoła już 2 tygodnie temu. No więc udało się już teraz. Kilka minut przed mszą wchodzimy do kościoła. Na dworze plus 20, w kościele niewiele ponad 0, zimno! 2 nawy, w każdej po 20 ławek. Pierwsze rzędy puste, ludzie ulokowani w tylnych rzędach, jak w szkole. No więc siadamy gdzieś około 10-tego rzędu, przed nami pusto. Mamy trochę gratów, nie chcemy ich w aucie zostawiać, czyli nasze górskie plecaki, ja jeszcze aparat w pokrowcu, kładę to na ławce i siedzimy. Czekamy na księdza. Wchodzi do kościoła parafianka, zimowa kurteczka, jakieś 60 lat. I co robi ? Ciśnie prosto do naszej ławki. Patrzę, a ona łaps mój plecak i próbuje go przestawić. !@#@! 10 rzędów pustych a ona łapska ciśnie w moje graty i wolno, lecz uparcie i konsekwentnie pokonuje przeszkodę. I co zrobisz z taką ? No nic, ja ze stoickim spokojem widząc, że to trudny zawodnik, zbieram swoje graty, powoli i ospale (no bo w końcu jestem po 9 godzinach marszu) i przestawiam to o 15 cm dalej, aby Pani mogła sobie usiąść. Dramat. Jesteśmy we wsi, są ludzie, że tak mają. Nic nie poradzisz. Przyjeżdżamy do Szczytnej i padam. Był pomysł jechać wieczorkiem do Polanicy, gdzie tam! Prysznic, filmik i spać. Tak minął dzień. Działo się! Sudety rządzą, są piękne. Mimo że trasa nie zachwyciła, warto wiosną zwiedzić teren.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz