koniec naszej podróży. Ciężko było spakować i upchać kupione buty, ale jakoś się udało. Wylot mamy o 20.15. Sporo czasu. Wyczekować się musimy do 11, ale uzgodniliśmy, że pani z apartamentu przechowa nasze rzeczy do 14. Targ. W tym roku makówki na Święta będą hiszpańskie. Wcześnie rano poszliśmy na La Boqueria, targ przy La Rambla. Pani pokupowała daktyle, orzechy i inne cuda do makówek. Jestem maniakalnym zjadaczem makówek, dla mnie to podstawowe danie w tym okresie roku. Później ryby na targu, jem oczami, ale nic nie możemy kupić. Po pierwsze nie ma miejsca w walizkach, po drugie zepsuje się pewnie i narobi problemów. Kupiliśmy co trzeba, spakowaliśmy no i w końcu na plażę. Można się wygrzać. W Polsce -12st. A tu gorąc, pewnie z +20st. Skupienie i zamyślenie, jak zwykle przed lotem, stresik jest. Patrzę na lądujące samoloty i wmawiam sobie, że to jest bezpieczne. O 14 bierzemy co nasze i idziemy do wyśmienitej kawiarenki federal cafe - oczywiście wypełniona po brzegi. Niezwykły minimalizm, cudowne zapachy i rzecz banalnie proste, ale jakże funkcjonalna - wielki owalny stół w środku, wokół którego siadają obcy sobie ludzi. To jednoczy. My z boku. Chai latte i burger. Pycha, takie drugie śniadanie. Chai latte nie tak dobra jak w Queenstown, ale i tak smakuje. Siedzimy tam z godzinę. Patrzę jak parzacze kawy się uwijają. Chciałbym założyć taką knajpkę. Ale czy ktoś przyjdzie ? W Polsce nie ma takiego zwyczaju. Później ruszamy powoli z naszymi tobołami na Plac Espanya, siedzimy, patrzymy. Idziemy około 17 na przystanek Aerobusu, stres się zwiększa, ale paniki nie ma. El Prat mnie przytłacza. Ma coś w sobie, co negatywnie na mnie wpływa, może ciemna podłoga, może brak muzyki, nie wiem. Odprawa. Stefa bezcłowa - porażka na terminalu B. Kilka sklepików, nie mam ochoty na zakupy. Samolot. Start - po wzbiciu zaczyna krążyć, aby wejść na właściwy tor. Obsługa jakaś dziwna, wszystkim się gdzieś śpieszy, pilot jakiś małomówny. Lądowanie w zamrożonych Katowicach poszło płynnie. Najbardziej niebezpieczny etap podróży - dotarcie z lotniska do domu. Totalna mgła, debile na ulicy i zwierzyna przebiegająca przez drogę. Home sweet home. Barcelona była świetna, ale już wystarczy. Czas na święta.
zatłoczona ulica Ferran
federal cafe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz