tak, to był - wreszcie - cudowny weekend. Poczuć słowacki klimat... tę mieszankę spokoju, specyficznej wiejskiej architektury i smaku. Kto był i polubił, wie o co chodzi. Piątek po pracy Pani przyjeżdża do domu, ja gaszę sprzęt, odświeżenie i ruszamy. Jedziemy przez Czechy. Transfer przez Czechy nie wymaga żadnych dokumentów, zaś pobyt na Słowacji - wymaga wypełnienia prostego elektronicznego formularza i paszportów szczepieniowych. Wszystko mamy. Na granicy w Cieszynie - cisza i pusto. Spodziewałem się szlabanów, czy coś w ten deseń - a tu nic, jak za dawnych czasów. Rany, pamiętam marzec 2020, wracaliśmy z mikrowczasów na Morawach, na Jedynce na długich falach non stop trąbili o covidzie, co on oznacza, jeszcze wtedy nie wiedziano, jaka będzie tego skala. Na granicy wtedy już stały samochody i sprawdzali ludzi. Ale wróćmy do minionego weekendu. Granica czesko-słowacka również pusta. Po blisko 2 latach jesteśmy znowu w słowackich wioskach. Rzecz nie do pomyślenia, jak przez ostatnie lata bywaliśmy tam kilka razy w roku. Co za czasy. No i Rużomberok. Tam śpimy przez najbliższe 2 dni. Nowy budynek wciśnięty między stare chaty, duże studio, jest przestrzeń - jak lubię. To był piątek.
Sobota. Rano wstajemy, śniadanie, jedziemy do Liptovskej Revuce. Tam znajdujemy parking przy drodze. Jest 9 rano. Chłodne powietrze szybko zamienia się w żar. Szlak szybko wije się w górę. Idziemy przez genialne łąki, a z nas cieknie pot. Lepiej pocić się niż sikać - ktoś mądry to powiedział. Coś w tym jest, ale płyny trzeba uzupełniać. Pełni świadom niedźwiedzi w tych terenach idziemy czujni. Był moment, kiedy faktycznie w oddali zdało się słyszeć ryk misia. Na znakach wzdłuż szlaku opisujących ścieżkę przyrodniczą - turysta informowany jest o zwierzętach zamieszkujących te tereny - orzeł, ryś, niedzwiedź. Obchodzimy Czarny Kamień, chciałem na niego wejść, lecz Pani mi uświadomiła, że mamy jeszcze sporo do przejścia dziś. Istotnie. Ale ale... w tych terenach pijemy wodę. I to jaką! 2 źródła są na naszej trasie. Ja wreszcie korzystam z Life straw, czyli filtra w kształcie słomki. Nie potrzebowałbym go, ale chciałem go wreszcie spróbować. W Rwandzie i Ugandzie się nie przydał. Woda była lodowato-pyszna. Pozwoliła się dobrze nawodnić, co pomogło nam w dalszej części dnia, gdyż zaoszczędziło nam wody targanej na plecach. Na Sedlo Ploskiej wiało niesamowicie. Środek lata, a ja wskoczyłem w kurtkę z goretexu, którą zawsze mam przy sobie. Pani się ze mnie nabijała, a ja nie pozwoliłem się wychłodzić. Jest tam mały szałas z desek, gdzie można odpocząć. Jak to przy szczycie, sporo osób. Siedzą na Plosce półnadzy, a ja cisnę w kurteczce. No tak, cały ja. Później i my siadamy na moment w oddali na polanie. Przed nami droga na Ostredok i dalej. Idziemy trochę lasem, trochę połoninami, które robią wrażenie. Na Ostredoku znowu więcej ludzi. Nasz plan zakładał wejście jeszcze na Frčkov, jednak mając przed sobą 10km zejścia, decydujemy na przerwę. Jest godzina 13, ucinam sobie drzemkę na fatrzańskiej łące. 45 minut nicnierobienia. Później trochę zdjęć, patrzenia w dal, podziwiania połonin. Zejście jest równie ciekawe. Idziemy żółtym szlakiem z Chyžky, przez pastwiska. Mijamy pasterza, stado owiec... zastanawiamy się gdzie pójdziemy jutro, bo dzisiejsza trasa da nam w kość solidnie. Zejście jest ładną doliną (Zelena Dolina) aż do Vyšná Revúca, gdzie przed laty (wielu laty) byliśmy z PTTK i piliśmy kofolę w kolibce. Był wtedy przedostatni odcinek Tour de France. Pamiętam do dziś, bo była jazda na czas. A w kolibce był duży telewizor i lokalsi kibicowali swoim, chyba już Saganowi. Dziś, czyli w minioną sobotę, też była kolibka, też telewizor z kofolą. Była też olimpiada, którą mało kto się interesował. Smak zimnej kofoli po ponad 20km w górach w upale... tego nie da się opisać. Tak długo na to czekałem. Jeszcze dłużej czekam na smak tim tamów w nowozelandzkich górach, no ale cóż. Przy aucie zegarek pokazywał 27km, telefon - 25. Co za znaczenie? Było cudownie. Tak jak niegdyś biegałem do Pewexu, czy Baltony, tak i wtedy wskoczyliśmy do Kauflandu po lokalne przysmaki - zgrzewka Kofoli, zgrzewka Vinei i później austriackie kiełbaski, dostępne tylko w słowackiej Billi. Co za dzień!
Niedziela powitała nas chłodnym powietrzem i deszczem. Nic tu po nas. Podjechaliśmy do centrum licząc na dobrą kawę, a jak jeszcze usłyszałem, że mam płacić gotówką (której nie miałem), pojechaliśmy do domu. W po drodze łudziliśmy się, że pójdziemy na krótki spacer w okolicach Hrustina, ale nic z tego. Lało dalej. Za to była kawa w Akwarium, nie da się przejechać obojętnie obok tego miejsca. Tak minął nam weekend. Co prawda tylko jeden dzień w górach, ale za to wyborny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz