Do Bytomia, a dokładnie na Karb, chciałem jechać tuż przed Bożym Narodzeniem. W końcu nastał ten dzień, ja odbieram nadgodziny, Pani też. Piątek, godzina 12 - jedziemy. Trochę się poturlaliśmy pociągami, w końcu Bytom Karb - dworzec. To, co rzuca się w oczy i nos - to powietrze. Czuć zanieczyszczenie, ale czego się spodziewałem? To nie uzdrowisko. Idziemy na street photo session, czyli everything goes. Mimo trudnego tygodnia pracy chce mi się robić zdjęcia, a to wyraźny wskaźnik, że ze mną jest dobrze. Najpierw Karb, okolice szybu Bolesław, park Konopnickiej. Zapachy te same. Co rzuca mi się w oczy, to mnóstwo jedzenia na ziemi - ryba, chleb, coś z McDonald, puszki... nie mówiąc o alkoholu. Życie płynie swoim tempem. Akceptuję to, jak jest. Okazji do kadrów nie brakuje. Później wracamy na drogę Wrocławską i idziemy do Parku Kachla. Znałem to miejsce, lecz nie sądziłem, że jest tak rozległe. Góra Miłości. Później pomnik kojota, jak się później okazało to Pegaz. Robi się chłodniej i ciemniej. Przy pegazie grupka chłopaków gra w piłkę. Idziemy w stronę rynku, gdzie chcemy wypić kawę. Ładne kamienice dookoła rynku, szkoda, że niektóre popadają w ruinę. Mama często mi opowiadała o Bytomiu, jak bogate to miasto było. Muszę ją tu znowu zabrać. Kawiarnię odnaleźliśmy, spróbowaliśmy... Pani to spuentowała, że nie eksperymentujemy już z kawą. Ale przynajmniej chwilę się rozgrzaliśmy. Zaczyna padać deszcz. Zmierzamy ku dworcowi. W okolicach Opery jest coś w rodzaju pętli autobusowej... dziś, w piątek po południu jest tu pusto. Totalnie pusto, w miejscu, które powinno tętnić życiem. Smutny widok. Na koniec jeszcze dwa kroki po Dworcowej. Ciekawe miejsca, biedna, smutne, ale w nich też toczy się życie. Wrócimy tu na pewno!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz