- gdzie tu jest szczyt?
- wtf sobię myślę, co za gość - a jaki? - odpowiadam pytanie na pytanie
Zmieszany był i zaczął coś jęczeć i wymachiwać rękami. No to mówię - tu jest Wielka, a tu Mała Rycerzowa. Chwilkę się zastanowił i ponownie pyta:
- a gdzie jest lepszy widok?
- ja idąc za ciosem - a na co??
Koleś o mało co nie eksplodował, nie wiedział gdzie chce iść i na co popatrzeć. No dobra myślę sobie, nie będę się nad nim pastwił powiedziałem co skąd widać i poszedł na Małą. My chwile później pozbieraliśmy się, zarzuciliśmy ciężkie plecaki na siebie i ciśniemy na Przegibek. Dłuży się i dłuży ten niebieski szlak. Tutaj dopiero przekraczaliśmy bardzo skromne strumienie wody. Na Rycerzowej z tego powodu właśnie zamknięta była toaleta. Susza. Docieramy na Przegibek, jest około 17-tej. Spokojnie. O zaletach tego miejsca już pisałem wielokrotnie, ale dziś doceniamy szczególnie - zimna cola, ciasto z jagodami i płatność kartą. Do tego woda w ubikacji i to ciepła! Odświeżyliśmy się, pojedli i fru na Bendoszkę! Tuż za nią miałem wymarzone miejsce na namiot. Podchodzimy, a tu auto stoi! Coś takiego, jakaś parka na żywieckich blachach wjechała na polanę. Co za naród. Podchodzę, zagaduję, że niby chcemy rozbić się i czy nie będziemy przeszkadzać. Pierwsze lody przełamane, po chwili gość mnie zapraszał do nich na mięso i wodę. A my pojedzeni! Kwadrans później na wspaniałej polance rozbijamy nasz namiot, siadamy na ziemi i patrzymy w dal. Nawet nie chce się czytać. Cisza - przed burzą, słońce zachodzi, piękne chwile. Nagle miliony latających mrówek nas dopadają, plaga jakaś. Szybko się zbieramy do środka namiotu. Zapada zmrok. Pani czyta, ja oglądam zaległy wrestling. Spadają pierwsze krople deszczu. Zaczyna się. Rozpętała się ulewa, później burza. Jakoś dziwnie po Sumatrze nie czuję strachu. Na szwach tropik nieco przecieka, ale to nic, namiot spisał się wyśmienicie. O 22-giej łykam magiczną tabletkę i 5 minut później autentycznie zapadam w błogi sen. Niech się dzieje... Pani była na czatach, a raczej nie mogła zasnąć. Coś chodziło, biegało dookoła, nawet ludzie o północy na Bendoszce byli. Nic nie wiem. Wstajemy o 7-mej rano, leniwie słońce się przebija przez chmury. Widok na świat wspaniały. Boso po trawie z rana, z Panią pod rękę... piękne chwile! Nic nas goni, nie trzeba się spieszyć. Na śniadanie owoce, baton, kromka ze wczoraj... Błogostan i zżycie się z przyrodą. O 9-tej jakiś pierwszy turysta pędził na Bendoszkę. Słońce zaczyna piec. Pakujemy namiot i ze smutkiem schodzimy. Mijamy pole namiotowe i mierzymy się parszywą Praszywką. Bestia stroma i te plecak na plecach. Oj ciężko było, strasznie ciężko. Najedliśmy się owoców - jagód i ostrężyn w bród. Nic, tylko brać garściami. Przy aucie w Rycerce byliśmy przed 14-tą. nie ukrywam, że marzę o prysznicu, zęby też fajnie by było umyć. Ale od biedy jeszcze jeden taki dzień bym wytrzymał. Tak minął weekend. Mimo potwornego zmęczenia poszliśmy w góry i spędziliśmy cudowny czas.
.
Dziś mieliśmy jechać na rowery, ekspedycja WOW czyli wesoły objazd wsi. Ale padłem. Organizm wołał - chłopie wyluzuj. No więc posłuchałem. Kompletna regeneracja sił. Nie dam rady więcej.Dzień 1
Dzień 2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz