Długo się spało, podjeżdżamy do Jodłowa i ruszamy. Naszym celem jest Trójmorski Wierch i Śnieżnik. Na ten pierwszy nigdy nie weszliśmy, a słyszałem o nim kiedyś w górach, że to zlewisko 3 mórz. Ciekawe. Najpierw płasko, w stronę przejścia granicznego, jeszcze mgła tu i tam, wieje solidnie. Gdzie ten upał? Nie da się uniknąć wspomnień z Sumatry. Pani plecak wymaga pilnej wymiany, za dużo już przejechał świata. Wspinamy się na Trójmorski, po dłuższej chwili oto i on. Jakaś kobieta podchodzi do mnie, pyta, czy mogę zrobić zdjęcie. „Ze mną?” - zapytuję. „Nie nie…”. Taki sumatrzański odruch, tam wszyscy mnie pozdrawiali i chcieli robić z nami zdjęcia. Wracając do Sudetów – na szczycie jest wieża widokowa. I tu czeka mnie szok. Wieje jak diabli, zimno, chcę zrobić zdjęcie, kręcę pokrętłem, chcę zmienić przysłonę… nic, żadnej reakcji. Naciskam spust migawki… nic! Wieje! Dobra, wyłączę aparat, przesuwam co trzeba… NIC! Aparat na off, wyświetlacz się świeci! Po paru sekundach się wyłącza. No chyba się poryczę. Po restarcie działa przez kilka zdjęć. Widok – wspaniały, na całą Kotlinę. Mgła unosi się gdzieniegdzie nad górami, zimno bardzo. Schodzimy, jemy batony proteinowe i ruszamy w dalszą drogę. Omijamy Mały Śnieżnik, idziemy drogą „narciarską”, stosunkowo płaska, a później pnie się w górę, przybywa też ludzi, aby tuż przed szczytem pojawił się tłumik. Duży tłumik. Jestem tu 4-ty raz, nigdy tyle ludu nie było. Naród się rusza. Siadamy obok małego kopca kamieni, wieje. Jemy, patrzymy w dal, bo w pobliżu naród się pozuje i fotografuje, zapychanie fejsa. Ja na bloga, pstrykam tu i tam. Ktoś powiesił na kołku swoje buty. Może tu zakończył karierę?
Schodzimy, pierwotnie chcieliśmy iść do schroniska, ale widząc co się dzieje na szczycie – spasowaliśmy. Idziemy boczną, pustą drogą. Zaliczamy Mały Śnieżnik, malownicza górka, w cieniu swojego większego kuzyna, typowo sudecka przyroda, jest bajecznie, słońce przygrzewa. Nie może być gorzej! Idąc rozprawiamy o odliczeniach, kwotach, słowem – nowym temacie, który się pojawił po powrocie z Sumatry. Tym sposobem docieramy do parkingu. Wyszło 22km, sporo po dość wymagającym urlopie. Ale to był głód gór.
Wracamy do siebie, do naszego domku, zupa, odświeżenie i jedziemy do Bystrzycy. Małego miasteczka z wieżą, na której byliśmy – . Mała knajpka. Macie dania obiadowe? Nie, o tej porze (17-ta z minutami) wszystko zamknięte. No cóż, uroki małego miasta. Na obiad mamy toasta… To był fantastyczny dzień!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz