poniedziałek, 4 grudnia 2023

NZ III - Dzień 1 - 27.10 - przelot

Jeszcze tak dobrze nie spałem przed lotem. Dobre łóżko, materac, poduszka. Pani przestawiła nie ten budzik, co trzeba, więc zadzwonił przed 6. No to już nie usnę - pomyślałem. Po chwili znowu spałem do 8. Dobry sen, mało stresu, to dobry prognostyk. Rano puściłem Manna w 357, po lubię i jego, tę audycję i generalnie przed podróżą lubię go słuchać. Jego książki towarzyszyły mi w poprzednich wyprawach w te tereny. Uspokaja mnie to. O 9 wyszliśmy na śniadanie do Kafki. Lata temu chyba przed Sumatrą wypiliśmy tam kawę i od tego momentu jest to „nasza” kawiarnia w Warszawie. Pierwszy raz będę jadł śniadanie w kawiarni. Zamawiam jajecznicę, Pani coś w nazwie z Powiślem, ale też z jajkami. Później mocha. Z każdą minutą ludzi w kawiarni przybywało, a to studenci, a to turyści. Ruch na Nowym Świecie spokojny. Minął nas autobus jadący do Wilanowa. Nie mam pojęcie gdzie to. Mówię Pani tak, popatrz na emeryturze przyjedziemy tu, będziemy się szwendać po Warszawie, książka przewodnik, aparat fotograficzny i jedziemy. Będziemy cieszyć sie chwilami, w których nic nie musimy, podpatrywać świat, który biegnie, a my stoimy, bo tak chcemy. Czekam na te chwile. W hotelu byliśmy przed 11, przepakowaliśmy bagaże, zjedliśmy jeszcze domowe ciasto i oddaliśmy klucze. Kwadrans posiedzieliśmy w czymś wyglądającym jak lobby, nagrałem pierwszy klip wprowadzający nas w podróż i uznaliśmy, że czas jechać na lotnisko. Bolt przyjechał po 10 miniutach. Dość ładna pogoda, można porozglądać się po Warszawie. Około południa byliśmy na Okęciu. Kiss&fly, czyli buziaczek na dowiedzenia i taxi odjeżdża. Nie przepadam za Okęciem, ale dziś wieje tu spokojem. Mam tu swoje niechlubne miejsce. 12 lat temu drżałem ze strachu już w taksówce, później na ławce. Chciałem uciec, zostawić marzenia o Nowej Zelandii i wrócić do domu. Bałem się pierwszej podróży do Kiwi. Pani mną wtedy solidnie werbalnie potrząsnęła i pomogło, ogarnąłem się. Dziś już wiem o wiele więcej jak to z tymi lotami i jak sie poruszać po lotnisku. Ba, nawet polubiłem te lotniskowe życie. Poszliśmy nadać bagaż. Długa kolejka do Emirates. Zważyłem walizki, zważyłem plecaki, wszystko w normie. Okienko. Mam stresa. Pani za ladą klika, a ja jak zawsze wpatruję się w jej wyraz twarz próbując odczytać, czy są jakieś kłopoty, czy też nie. Faktycznie coś jej tam nie gra, nic nie mówi, klika, szuka czegoś. Moja Pani rozpoczyna rozmowę zagadując, że mamy hotel w Dubaju, ale nie skorzystamy. Mina pani z odprawy bezcenna. Jakby sobie pomyślała - co za dziwaki, darmowy hotel, a oni chcą być na lotnisku. Jednak boarding passów nadal nie drukuje. Wola kolegę, mówi, że nie widzi miejsc na nasz ostatni lot z Brisbane do Queenstown. Łeeeeee klasyka. Dziś jestem mądry, 10 lat temu byłbym blady jak ściana. Jest za wcześnie, musimy o ostatni boarding pass postarać się po przylocie do Dubaju. Znowu chwila ciszy… po chwili pyta - macie Państwo nzeta? Oczywiście! Jest to coś w rodzaju wizy, ale nie nazwane wizą, co trzeba było wypisać elektronicznie przed wylotem. Jedną mam papierową, drugą elektroniczną, popatrzyła i chyba było ok. Po chwili drukarki poszły w ruch. Uffff. Mamy boarding passy do Brisbane, a walizki nadane są do Queenstown. Miłego lotu! 
 
Pierwszy etap za nami. Usiedliśmy w tym naszym miejscu, toaleta, telefony do Rodziców. Na przeciw nad jakaś kobieta spała na ławce, a obok niej jej pies. Ładny kadr! Nie przepuszczę takiej okazji. 


warszawa-10

Idziemy do kontroli osobistej. Ścisk, sporo ludzi. Małe coś to lotnisko. Ciasno. Bramki tez już widziałem na innych lotniskach jakieś takie bardziej rozbudowane. Wszystko muszę wyłożyć na tacki, nawet aparat wyjąc z futerału. Nigdy tak nie miałem. Bramki nie mrygnęły, ale oczywiście losowa kontrola prochu na rękach. Jest dobrze. Te loty z zeszłego roku są tak świeże w mojej pamięci, że jakoś tak to, co się dzieje wokoło mnie jest normalne, ani mnie nie dziwi, ani zaskakuje. Normalność, nie chce użyć słowa rutyna. Po prostu oswoiłem się z tym i mniej jest strachu, więcej rozsądku. Wizyta na lotniskach, to mnóstwo reklam elektroniki, zobaczę jakie telefony są teraz w sprzedaży, pooglądam zegarki, ostatnio testuję perfumy no i pomyślałem sobie, że gdzieś skądś przywiozę sobie ludzika lego. Sklepy na Okęciu są skromne, ciasne i tłoczne. Miasto się rozrosło, biznesy się kręcą, ludzie latają, a lotnisko otoczone jest miastem i zbudowali je dawno temu. Przydałaby się zmiana na coś większego. Z Okęciem mam jeszcze jedno wspomnienie - jakże piękne. 

W 2007 firma, w której pracowałem wysłała mnie z kilkoma kolegami na szkolenie do Barcelony. Dla mnie to był lot na koniec świata. Sam, tak daleko? Z kumplami, wiec muszę trzymać fason. Moja ówczesna dziewczyna, a dzisiejsza żona pojechała ze mną pociągiem do Warszawy, stała mimo fatalnej pogody na tarasie widokowym - był takowy i duchowo odprowadziła mnie na samolot. Później po tygodniu przyjechała po mnie na lotnisko. Było to dla mnie ogromne wsparcie i nigdy jej tego nie zapomnę. Pierwszy lot - do Dubaju, pierwszy lot Emiratami. Siedzimy w środku. Obok Pani dosiada się starszy pan, wesoło witając się z nami, mówiąc, że los nas posadził obok siebie. Ucinamy sobie pogawędkę. Pan mówi: - rozwód z żoną na 5 godzin i ciałem wskazuje, gdzie jego żona siedzi - Ale to można załatwić, wystarczy porozmawiać z pasażerami - podpowiadam - O nie nie nie, tak jest dobrze - odpowiada wesoły Ciekawe jak my sobie poradzimy na następnym locie, mamy miejsca jedno za drugim. A Pan leci na Seszele wygrzać kości. Jak już wylądowaliśmy w Dubaju ucięliśmy sobie jeszcze jedną pogawędkę. Pan zapytał dokąd lecimy, no i jak już to było w innych przypadkach - reakcja była sympatyczna. Zapamiętałem sobie jego odpowiedź: - oglądałem ostatnio na Discovery Nową Zelandię, piękny kraj. Australia tak nie, tam sam piach, ale do Nowej Zelandii może jeszcze się skuszę. Cieszy fakt, że Polak na emeryturze może w ogóle w taki sposób myśleć i że taka podróż jest dla niego w zasięgu mozsliwosci. Co do samego lotu Warszawa - Dubaj, kilka słów muszę napisać. Tak fatalnej obsługi nie mieliśmy, mailem wrażenie, że stewardesy uczą się fachu. O herbatę musiałem się prosić, śmieci po posiłku nie zabrane, a jak poszedłem po pepsi, to usłyszałem, że się skończyło. Trochę już latałem dalej i bliżej i nie widziałem, aby pasażerowi tyle pili alkoholu. Straszne, ale prawdziwe. Albo stewardesy albo głównie mężczyźni tam i z powrotem biegali z flaszeczkami. Taka kultura. Inna kwestia, tez w stylu „naj”. Polacy w tym locie - pewnie głównie na urlop, sądząc po ubiorze - byli obłożeni złotem. Hindusi - rozumiem, przywykłem do takiego widoku, jednakże rodacy lecący do Dubaju koniecznie chcą zademonstrować swoje miejsce w hierarchii społecznej. Na zegarkach tez się znam, wyłapałem 2 rolexy, nawet panerai, longines, hublot. Ja nie wstydziłem się mojego podróżniczego Casio, który kupiłem specjalnie na pierwszą Nową Zelandię 12 lat temu. Był ze mną wtedy, był na drugiej Tasmanii, leci teraz. Dubaj, pierwszy raz tutaj. Oglądałem serial „lotnisko w Dubaju”. 

Wychodzimy z samolotu… jakże inny obrazek. Kompletnie pusty terminal, cisza, nikogo poza Polakami, którzy właśnie przylecieli. Na dole pasaż, sklepy, ławki - pusto. To się rozumie. Jest przed północą czasu lokalnego, kolejny lot do Brisbane mamy o 10.30. Mamy hotel zabukowany, ale z niego zrezygnowaliśmy. Nie mamy za to boarding passów na ostatni lot do Queenstown, ale to już wiem, że jest za wcześnie, by się onboardować. Pani za ladą mówi, że albo online albo w Brisbane po przylocie. O nie… na myśl przychodzi zeszłoroczny Melbourne. Idziemy pod jakiś gate, gdzie sobie posiedzimy. Ławki mają takie, że podłokietniki są nieruchome, więc nie da się wyciągnąć wygodnie. Pani czyta, ja piszę bloga, faza spania jest ogromna. Trochę pochodziliśmy po sklepach, przemierzyłem Omegę, ceny zegarków są tu niższe od polskich o jakieś 20 procent, jednak zakupy mi nje w głowie. Od czasu do czasu usnąłem na ławce, Pani dzielnie czytała książkę, ale też padała od czasu do czasu. Ten stan ciszy i spokoju w tym malutkim wycinku lotniska w Dubaju nie trwał długo. O 3.25 miał wystartować samolot do Bali. Ludzie zaczęli się gromadzić. Postanowiliśmy spędzić kilka godzin w lounge. Jak to przetłumaczyć? Salonik? Jest tu ich sporo, choć jakos na innych lotniskach ich nie potrafiłem dostrzec. Nie ma w tym naszym lounge niestety leżanek, ale są wygodne kanapy w części jadalnej. Rozkładamy się, wyciągamy nogi, popijamy herbatą. Jest ciszej i wygodniej. Znowu trochę posłałem. W międzyczasie w bufecie pojawiło się śniadanie, skorzystaliśmy nieco. Po 6 postanowiliśmy pojechać do naszego terminala A, błyskawicznie zrobiło się widno. Teraz widać ogrom i rozmach lotniska. Takiego skupiska A380 chyba nie ma nigdzie na świecie. A w katalogu na poprzednim locie wyczytałem, że Emirates wyeksploatował pierwszego A380, pewnie go dali do utylizacji, ale można kupić jego małe fragmenty z certyfikatem autentyczności. W terminalu A poszwendalismy się po sklepach - wszędzie to samo: kosmetyki, czekoladki, papierosy, alkohol no i trochę ciuchów i elektroniki się pojawiło. Choć elektroniki spodziewałem się więcej. Nigdy nie zapomnę pierwszej Tasmanii jak w trakcie pobytu i powrotu analizowałem jaki tablet kupić. Wiem, powtarzam się, ale to cudem wspomnienia i staram się je w sobie pielęgnować. Dziś byłem tak padnięty, że nie miałem ochoty bawić się nowymi iPhonami, zresztą i tak go nie kupię. Siedzimy przy gate A2, dzień budzi się do życia i we mnie wraca energia. Jedna rzecz - sztyblety! Jak to zobaczyłem na nogach jakiegoś przechodnia - pobudzilem się. Widok chakarterystyczny dla Australijczyków. Oni w każdą porę roku chodzą w sztybletach. Rozejrzałem się i faktycznie, mniej złota i zegarków na rękach, więcej „normalności” w moim rozumieniu. Widzę mężczyznę przy gate, mam do załatwienia 2 rzeczy - boarding pass na ostatni lot, przez internet się nie dało i miejsca na locie do Brisbane, bo nie siedzimy obok siebie. Wstałem, idę i czuję jak pewność siebie wracam do mnie. Przed oczyma widok z zeszłego roku z Melbourne jak „walczyliśmy” o przebukowanie lotu do Hobart. Po 5 minutach miałem informację od pana za ladą, że wszystko załatwię tu i teraz. Elegancko. Lotnisko w Dubaju zrobiło na mnie duże wrażenie, nie mam na myśli konsumpcji, ale przestrzeń, a co za tym idzie komfort bycia i przemieszczania się na lotnisku. Czego nie doświadczyłem na Okęciu. Minusem jest to, że używając lotniskowego wifi, nie mogłem ani zadzwonić ani zobaczyć się na whatsapp. Działa tylko czat. 

Drugi lot, do Brisbane, A380. Robi zawsze wrażenie. Miła obsługa, szybko wjeżdża pierwsze danie, później staram się spać. Nie mam swoich pigułek na sen, nie braliśmy leków z uwagi na obawy przed kontrolą w Dubaju. Te kontrole wcale nie były jakieś odmienne od innych, jakie przeszedłem. Myślałem, że pośpię aż do przelotu do zachodniego wybrzeża Australii, jednak nie udało mi się to. Spałem w krótkich odcinkach czasu, może jakieś łącznie 3 godziny, podczas gdy lot przewidziany jest na około 13. Lądowanie w Brisbane tym kolosem było ultra przyjemne. To jakiś sen? Znowu jesteśmy w Australii… można by tu już zostać. Lotnisko i otoczenie bardzo nijakie, widać portowe dźwigi. Terminal międzynarodowy z kilkoma sklepami i kawiarniami. Buzia mi się śmieje od ucha do ucha, jestem szczęśliwy! Odświeżyliśmy się w toalecie, odskoczyliśmy sklepy. Zawyłem na widok tim tamów (znowu zacznie się szaleństwo), a później australijska mochha. Krótki tu mamy postój, raptem niecałe trzy godziny. Kapelusze, sztyblety… tak, jesteśmy w Australii. Są i osoby o rysach maoryjskich, na liście odlotów Fiji, Papua… to jest klimat. 

Ostatni lot. Głównie nad wodą Morza Tasmana. Mam miejsca pod oknem! Jakby los chciał mi powiedzieć - ech Ty nie patrzyłeś przez okno ze strachu 12 lat temu, to teraz sobie pooglądaj. Godzinę przed lotem realizuje swoje marzenie - puszczam na tidalu 3 utwory, które mają dla mnie niesamowite znaczenie: - Vangelis - I’ll fine my way home - Dire Straits - going home i wspólnie z Panią odsłuchaliśmy Evermore - light surround you. Piosenkę tego pierwszego dziewiczego wypadu do NZ. Łezka spłynęła mi po policzku, będzie ich zaraz więcej. Cudowny moment. 20 minut przed ładowaniem widać linię brzegową! Jaka radość. Mocno ośnieżone szczyty lodowca Fox, inne szczyty na zachodzie również w śniegu, lecz im głębiej w wyspę - śniegu jest mniej. Przypomina mi się zeszłoroczne oglądanie Tasmanii z góry, teraz ta sama ekscytacja. Lądowanie w Queenstown wymaga sprawności, lecz nie było problemów, pogoda niemal idealna. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłem nie wychodząc jeszcze z samolotu, to ludzie grający w golfa na publicznym małym polu tuż za bramą lotniska. Co za kraj. Wyczekuję na otwarcie drzwi i to uderzenie niesamowitego powietrza…. 

Jesteśmy w NZ! Kontrole. Dwa dokumenty wypełniliśmy elektronicznie - Nzeta i Arrival Card. Panie w okienkach uśmiechnięte od ucha do ucha, pytają, czy zmęczeni, zauważają, że nówka paszport, bez pieczątek. Już czujesz, że jesteś w innej galaktyce. Przypomina mi się doświadczenia ludzi w zielonych uniformach w takich samych pomieszczeniach w Warszawie… dramat. Później kontrola podejrzanych towarów. Zadeklarowaliśmy, że mamy sprzęt górski. Reklamy nawołują, by się nie bać, przyznać się co się wwozi, uniknie się kary 400NZD. Wesoła pani podchodzi, wesoło rozmawiamy co mamy, jakie to nowe i czyste. Namiot, stuptuty, buty… buty bardzo dokładnie sprawdzone, niemal każda szczelina w traperze zweryfikowana. Po jakichś 15 minutach jesteśmy wolni. Juhu! No dobrze, to teraz kupić kartę do telefonu. Ale gdzie? Infomracja radzi, by to zrobić w sklepie papierniczym, jest taki na lotnisku. Tam bardzo niemiły koleś coś mruczy pod nosem, że ma startery nieznanego mi prowidera Skinny. Dziękuję. Kupię One, bo taki wybrałem. Idziemy pieszo do hotelu, mamy tam jakieś 15 minut. Już widzę, jak to się wszystko rozrosło, parkingi, budynki, hotele. To nie jest już mała wioska, to kurort z prawdziwego zdarzenia. 

Wczekowanie w hotelu przebiegło bardzo sprawnie, chwila oddechu, prysznic, jet lag trzyma, ale chcemy jechać do centrum, koniecznie zobaczyć nasze miasteczko. Przepraszam, to już naprawdę duże miasto. Dojeżdżamy tam busem, w którym kupujemy bilety płacąc gotówką. To jest średniowiecze, niestety. Głowa nam chodzi dookoła karku. Szukamy miejsc nam znanych, jest hotel Sherwood, w którym spaliśmy wtedy, jest sekwoja… wysiadamy i idziemy do centrum. Nie jestem w stanie opisać jak się ekscytuję, wszystko we mnie skacze z radości. Przy pomniku Reesa popłynęła mi pierwsza łza, a przy brzegu Wakatipu… to już było całe morze łez. Nie wytrzymałem wzruszenia… tak długo czekałem na powrót i w końcu się wydarzył. Pani zrozumiała moje milczenie, ale w końcu nie wytrzymała i mówi mi ”czemu nic nie mówisz”… no a jak mam mówić, skoro ryczę ze szczęścia? Tak minęła nam podróż i pierwszy dzień do ukochanego Queenstown. Przed 22 czasu lokalnego poszliśmy spać i padliśmy kompletnie.

warszawa-01 warszawa-02 warszawa-03 warszawa-04 warszawa-05 warszawa-06 warszawa-07 warszawa-08 warszawa-09

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Etykiety

Adršpach (1) Albania (39) Alpy (9) Alpy. UFO (1) Australia (82) Austria (18) B&W Photo (132) Babia Góra (4) Bałtyk (1) Barcelona (22) Beskid Makowski (1) Beskid Mały (5) Beskid Niski (29) Beskid Sądecki (3) Beskid Śląski (16) Beskid Śląsko-Morawski (17) Beskid Wyspowy (4) Beskid Żywiecki (97) Będzin (1) Białoruś (4) Biebrza (10) Bielsko Biała (21) Bieszczady (28) Bory Stobrawskie (3) Bory Tucholskie (7) Boże Narodzenie (13) Bratysława (1) Broumowskie Ściany (2) Bryan Adams (3) Brzeźno (2) Bytom (1) Chorwacja (8) Chorzów (3) Chudów (1) Cieszyn (11) Czechy (60) Częstochowa (5) Dolina Baryczy (7) Dolinki Krakowskie (1) Dolomity (11) dżungla (10) fotografia (5) Francja (13) Gdańsk (7) Gdynia (1) Gliwice (7) Goczałkowice (4) golf (2) Gorce (1) Góra Św. Anny (6) Góry Bardzkie (3) Góry Bialskie (4) Góry Bystrzyckie (8) Góry Choczańskie (4) Góry Izerskie (29) Góry Kaczawskie (3) Góry Kamienne (1) Góry Ołowiane (1) Góry Orlickie (2) Góry Sanocko-Turczańskie (1) Góry Słonne (4) Góry Sowie (9) Góry Stołowe (6) Góry Sudawskie (1) Góry Świętokrzyskie (2) Góry Wałbrzyskie (1) Góry Wsetyńskie (1) Góry Złote (9) GR 20 (10) Hiszpania (22) Holandia (1) Indonezja (36) Istebna (2) Jeseniki (11) Jura Krakowsko-częstochowska (9) kajaki (5) Karkonosze (3) Katowice (14) kawa (1) Kędzierzyn Koźle (1) Klimkówka (1) Kłodzko (1) Kobiór (4) Korona Gór Polski (1) koronawirus (10) Korsyka (13) Kraków (12) Kruger (3) Kudowa Zdrój (1) Kuraszki (3) Lądek Zdrój (3) Leśne portrety (2) Liswarta (3) Litwa (1) Lubiąż (1) Lublin (1) Luciańska Fatra (5) Łańcut (1) Łężczok (1) Łódzkie (7) Magura Spiska (2) makro (40) Mała Fatra (17) Mała Panew (1) Małe Karpaty (2) Masyw Śnieżnika (7) Mikołów (2) Morawy (17) Moszna (1) namiot (3) Narew (1) nba (1) Niemcy (4) Nikiszowiec (4) Nowa Zelandia (108) Nysa (1) Odra (1) Ojców (1) Opolskie (17) Osówka (1) Ostrawa (3) OverlandTrack (8) Paczków (1) Pasmo Jałowieckie (2) Pazurek (1) Piłka Nożna (1) Podlasie (47) podróże (6) Pogórze Izerskie (4) Pogórze Kaczawskie (72) Pogórze Przemyskie (1) pokora (1) Praga (20) Promnice (1) Przedgórze Sudeckie (3) Przemyśl (1) Pszczyna (10) Pustynie (1) Puszcza Augustowska (9) Puszcza Białowieska (14) Puszcza Kampinoska (1) Puszcza Knyszyńska (9) Puszcza Niepołomicka (2) Puszcza Solska (1) Puszcze Polski (27) Racibórz (2) rower (152) Roztocze (6) różne (164) RPA (58) Ruda Śląska (2) Rudawy Janowickie (5) Rudy Raciborskie (34) Rwanda (18) Rybna (1) Rybnik (3) Rzeszów (2) safari (2) Singapur (3) Słowacja (55) Słowacki Raj (2) Sopot (2) street (122) Strzelce Opolskie (1) Suazi (4) Sudety (23) Sudety Wschodnie (11) Sumatra (35) Suwalszczyzna (2) Szałsza (1) Szklarska Poręba (1) Szlak Orlich Gniazd (2) Śląsk (36) Świętokrzyskie (7) Tarnowice (1) Tarnowskie Góry (4) Tasmania (81) Tatry (38) Tatry Bielskie (1) Tatry Niżne (12) Tatry Zachodnie (25) Toruń (1) Toszek (4) Trójka (1) Turcja (2) Tychy (1) Uganda (32) Ukraina (7) USA (29) Ustroń (1) Warszawa (8) Wenecja Opolska (3) Wiedeń (1) Wielka Fatra (21) Wielkopolska (1) Wigry (2) Włochy (13) Włocławek (2) Wrocław (5) WTR (4) wwe (4) WWE Smackdown World Tour 2011 (4) Zabrze (3) Ząbkowice Śląskie (1) Zborowskie (2) Złote Hory (1) Złoty Stok (1) zmiana (4) Żelazny Szlak Rowerowy (1) Żywiec (2)

Archiwum bloga