pojechaliśmy w sobotę rano na Kaczawę. Jak zawsze chcieliśmy więcej, chodziło o poniedziałek... mikro wczasy... mmm ale miało padać. Nic, więc tylko 1 noc, dwa dni. Ale jakie! Pojechaliśmy za Kaczawę. Zaparkowaliśmy we wiosce Łupki obok chyba nieczynnego schroniska. Wcześnie rano, cudnie, ptaszki śpiewają, ciepło! w końcu. Ja już zapomniałem jak zielone drzewa wyglądają. Idziemy na zachód, przechodzimy przez las i zaczyna się magia - kawałek do Golejowa. Piękne miejsce. Eksplorujemy zachodnią Kaczawę, a może to już Pogórze Izerskie? jakoś tak blisko mi granicy. Wschodnią Kaczawę mamy przechodzoną, ale tu? co krok to nowość. Później Golejów, robimy sobie przerwę przy kościele, siadamy na murku, jemy kanapki. Wchodzimy do pola. na drodze w oddali sfora psów... o o... idziemy przez pole, ominiemy je. No i tak dobrze się szło, że zostawiliśmy oryginalny plan, poszliśmy za tym, co widzieliśmy. A widzieliśmy lasy, pola, Kaczawskie górki, Karkonosze... i nas samych. Później w las na południe, na dziko. A jak na dziko, to zaczyna się przygoda. Odkryliśmy całkiem nieźle zachowaną i utwardzoną leśną przecinkę, której nie mam na mapie. Idziemy nią, na wschód. Gdzieś wyjdziemy. Warto było. Żywej duszy, szmer strumieni, ciepło, zielona trawa, wszystko budzi się do życia. Genialny kawałek. Wychodzimy z lasu na Petlę Lwówiecką, widać to miejsce na mapie. Tutaj znajduje się drugi hit tego dnia - na wprost Karkonosze, na prawo - Izery, na lewo Kaczawa. Do tego pogoda, niebo... żyć nie umierać. Co za miejsce. Pamiętam, jak jechaliśmy tu rowerem i właśnie na tym kawałku powiedzieliśmy - musimy tu wrócić. Proszę bardzo, cudnie jest wracać. Pani cierpi na ból nogi, coś sobie już jakiś czas temu zwichnęła. Kuleje, męczy się, nie czerpie tyle frajdy, co ja. Wioska Klecza. Kolejne magiczne miejsce. Stare chałupy rozpadające się przy drodze. Za boiskiem ledwo dostrzegalny cmentarz. Stary cmentarz, nie potrafię odczytać z tablic, porośnięty krzewami i fioletowymi kwiatami. Niezwykłe miejsce. Idziemy prosto do auta, Pani cierpi na ból nogi. Wracając jedziemy przez rynek Wlenia, pamiętam kawiarnię, piliśmy tam kawę 2 lata temu. Właściciel mówił, że w sezonie we Wleniu jest pełno turystów, itd. Może i są, ale kawiarnia nie przetrwała. Obok inny lokal do wynajęcia. Szkoda. Żal mi tych ludzi, włożyli swój czas, energię, serce i pewnie nie małe oszczędności i się nie udało.
Wieczór, to już lektura w salonie ciszy. Oj była cisza i ten klimat, do którego notorycznie jak widać po blogu wracamy. Co za dzień!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz