to już ten czas, pora załadować plecak i sprawdzić siebie i sprzęt, czy damy radę na Overland Track. Tak tak, będziemy szli Overland Track. Sam proces załatwiania tego opiszę w osobnym poście, bo warto. A więc w miniona sobotę załadowaliśmy plecaki coś na wzór tego, co zrobimy na 7 dni na Tasmanii i pojechaliśmy do Nickuliny. Jedno z fajniejszych miejsc w Beskidzie. Plecak ważył jakieś 20kg. Naładowaliśmy tam ubrań, jedzenia, śpiwor, mata, namiot, gaz i poszliśmy na jeden dzień. Nie chodziło o spanie pod namiotem, a o wytrzymałość. No... musze powiedzieć, że było ciężko. Rzadko chodzimy z takim obciążeniem, jednak pora się przyzwyczajać. Pogoda była właśnie - taka tasmańska. Chłodno, pochmurno, deszcz wisiał nad głową. Na Tasmanii będzie inaczej? no skąd. Nickulina - kilka słów o tej wiosce, a może to dzielnica Rajczy? Jedna droga tam prowadzi, a ruch... choćby to była droga przelotowa. Sobota rano, wszyscy z gór jadą do sklepów. A w nich pełno Słowaków, co widać po parkingach. Nie dziwię się, skoro złotówka taka słaba. Wracając do Nickuliny - nie było gdzie zaparkować, taka to wioska. Wysyp grzybów i grzybiarzy przyblokował parkingi. Do tego stopnia, że o 10 rano nie było gdzie stanąć. Jak już wyszliśmy na drogę, to kierujemy się na niebieski szlak wąską ścieżką leśną. Na grzyby to już patrzeć nie mogę, no bo ileż można??? Tydzień temu w Izerach był szał. Ciężar robi swoje. Mój Deuter ma 60 litrów, świetnie się nadaje na jeden dzień, ale jest tak konfigurowalny, że i w środku sporo zmieści i na zewnątrz mogę więcej rzeczy przypiąć. Wreszcie nauczę się jak się chodzi po górach, wolno i kontemplacyjnie. Nie da się szybko iść z takim obciążeniem. Jesień nadchodzi. Gdzieniegdzie żółte liście się pojawiają, wielkie kałuże mówią, że lało dość sporo. Zresztą ten wrzesień taki mocno jesienny. Zmiana pogody przyszła od końca sierpnia i trzyma. Regularnie pijemy wodę. Pocieszamy się, że na Overland Track nie będzie takich przewyższeń, a wszystkie side walki będziemy robić z mały plecakiem. Przerwę robimy - ha... jak to się nazywa? - za Suchą Górą, jest tam taka polanka na niebieskim szlaku, ze starą chatą. Na mapach.cz jest nawet jej numer - 64. Tam zdejmujemy plecaki i rozbijamy obóz. Najpierw butla z gazem, taka malutka, która została nam z jakiegoś wyjazdu. Palnik, gaz - wszystko działa. Robię herbatę. Zanim woda się ugotuje, rozkładam namiot. Zajmuje mi to jakieś 15 minut, wiem, że się guzdram, ale chcę zobaczyć ile mi to samemu zajmuje. Po herbacie śniadanie, owsianka zalana wodą. Krzątamy się tam z godzinę. Na lewo mamy Halę Boraczą i raz po raz cudowną ciszę przerywają hałasy ze schroniska. Kilka osób nas minęło. Patrzą z zaciekawieniem co my to robimy. Jak już się spakowaliśmy, poszliśmy w kierunku Hali Redykalnej. Tutaj jest już bardziej strome podejście czarnym szlakiem. Na Hali sporo osób, no ale to jest "tranzyt" między Lipowską a Boraczą, ultra popularny szlak. Siadamy z boku na prowizorycznej ławeczce. Namiotu nie rozbijamy, ale jemy kolejny posiłek testując siebie - pulpety w proszku. Cóż... trzeba się sprawdzić. I od tego momentu zaczyna się najfajniejszy kawałek wycieczki, zejście żółtym szlakiem. Lasem, później asfaltową drogą - pusto i cudnie. Jagody, ostrężyny, dzika róża... jest ładnie. Ciekawe są osady, które tam się znajdują - Polanka, Zapolanka. Tam mieszkają ludzie, z dala od zgiełku. Zrobili tam drogę asfaltową, co kusi, aby tu zawitać rowerem i objechać te tereny. Z żółtego schodzimy do Nickuliny, zaś idąc prosto zejdzie się do Ujsoł. I tego kawałka nigdy nie miałem okazji poznać, wszystko przede mną.
Wracając zatrzymujemy się w Bielsku, wiadomo. Akwarium, kawa i plan na kolejny weekend, czyli jutro. A jutro w planie drugi trening z plecakiem, jeszcze cięższym, lecz po bardziej płaskim terenie w dużej mierze przypominającym Tasmanię - Beskid Śląsko-Morawski. Jakoś tak jest, że lubię powtarzalność. Przed pierwszym wyjazdem na Tasmanię, również pojechaliśmy w ten Beskid. Pamiętam dobrze ten wyjazd i chcę poczuć to samo - wbrew temu, co na Ukrainie i pomimo potwornego zmęczenia pracą - chcę cieszyć się zasłużonym wyjazdem.
Aha, no i obiektyw to 28mm Pentax, wiekowa sztuka, ale w genialnym stanie, "keeper". Uwielbiam ten obiektyw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz