Jedziemy w stronę Litwy, nigdy tam nie byłem. Granica, jak mogłem przypuszczać, jak ze Słowacją - pas lasu, tablica, parę znaków i witamy na Litwie - krainie lasów i jezior. Jedziemy dalej parę metrów. Wiem, jakie są obostrzenia, przestrzegam, nie zapuszczamy się dalej. Szkoda. Gdyby nie covid... tak, to tu nas by nie było, ale jak już, to cały dzień byśmy krążyli po Litwie. Jedziemy na południe. Tu zaczyna się przygoda. Omijamy rezerwat Kukle, potrafię sobie wyobrazić, jakie tam cuda są, ale nie ma ścieżek, a na dziko nie chcę tu chodzić. Kolejny przystanek, to wioska Budwieć. Piszczałem z ciekawości w domu, jak oglądałem to na mapie. Jak ludzie tam mogą żyć? Ano mogą. Kilka domów, trzeba uważać na psy, bo wszyscy mają furtki pootwierane. Jeden coś tam w ogródku kopie, inny maluje płot. Sielanka, naprawdę jak w bajce. Co za miejsce. Ale nie to jest hitem. Na mapach zobaczyliśmy grupkę drzew, pomników przyrody, na południe od Budwieci. Jest po drodze. Dojeżdżamy, widzimy spore łąki, drut kolczasty jest zerwany, co zaprasza do środka. Wjeżdżamy, w oddali jawi się stary budynek. Co to jest za miejsce! Po minięciu łąk pojawia się dom, stary, może jakieś 100 lat, opustoszały, obok stodoły dwie, stare zardzewiałe narzędzia. I drzewa. Nazwane - Protazy, Gerwazy i Bonifacy. W dole płynie Marycha. Nie ma nikogo, tylko my. Co za moment. Tutaj było życie, ktoś to wybudował, żył. Dziś już nie ma nic. Połączenie terenu, tego domu, zieleni... och kupiłbym. Naprawdę cudowne miejsce. Serce tam zostaje.
Jedziemy dalej, a dalej to trójstyk granic Polski, Litwy i Białorusi. Podjeżdżam pod skrzyżowanie, aż tu nagle widzę dwóch umundurowanych mężczyzn po lewej, którzy coś tam na mnie wołają. Hmm spadamy stąd - myślę sobie w pierwszej kolejności. Jednak po sekundzie naszła mnie racjonalizatorska myśl - pogadajmy z nimi. Więc podjeżdżamy. Zaczynam wesołą rozmowę, oni pytają skąd dokąd i po co. Ja to rozumiem, taka ich praca i mówię im to. Patrolują teren i wiedzą, że ludzie cisną, by zobaczyć trójstyk granic. Nie wiedziałem, że to taka atrakcja. Proszą o dowody, by przekazać info o nas do centrali, a drugi z nich oferuje spacer na trójstyk. Biuro podróży - żartują. Idziemy kilka minut, ucinamy sobie miłą pogawędkę. Nie robię zdjęć. Cudowne miejsce, Marycha zakręca, po drugiej stronie jest Litwa, a na prawo Białoruś. Co ciekawe, Litwa ma skoszoną trawę, Białoruś nie. Jednak prawdziwa granica Białorusi jest kilkaset metrów w głąb lasu, ponoć nawet mysz się nie prześlizgnie, taka ochrona. Zresztą dobrze to widać na Google Maps. Drugi pas graniczny jak pas startowy na lotnisku. Tyle drzew wycięli.
Jedziemy na południe do kolejnej perełki - rzeka Szlamy i jezioro o tym samej nazwie i wioska Muły. Co za miejsce, parę domów raptem. Na jeziorze jedna łódka, jeden człowiek. Sam na sam z przyrodą. Jak pięknie.
Jedziemy dalej. Tuż na początku wioski Rygol nagle w starym domu znajduje się sklepik. Wchodzimy! Wita mas starsza pani, niezwykle miła. Kupujemy dwie puszki coli, garść ptasiego mleczka. Wychodzi 8 złotych z groszami, proszę, by zaokrągliła do 10. Nie rozumie, nie chce uwierzyć. Ucinamy sobie pogawędkę. Sklep prowadzi 29 lat, latem jest trochę turystów, teraz mało. Piękna chwila i miejsce. Kilkaset metrów dalej kolejne sentymentalne miejsce. Opuszczony dom, jakich tu pewnie wiele. Ale coś nas tknęło się zatrzymać. Przypatrujemy mu się bliżej. Przed wejściem urosły już drzewa. W oknie dwie butelki z wodą święconą, w kształcie Matki Bożej. W innym oknie ozdoby świąteczne, symbolizujące kryształki śniegu. Z boku stara ławeczka. Tu było życie. Co za miejsce.
Na naszej drodze spotykamy wiele krzyży, upamiętniających walki, miejsce spoczynku żołnierzy z drugiej wojny światowej. Czujemy się zmęczeni, kręcimy ostatnią prostą do Gib myśląc, gdzie tu zjemy. Dojeżdżamy padnięci do sklepiku. Wchodzimy, mówię pani za ladą - jesteśmy głodni, co możemy zjeść. Ona, wydaje mi się, patrzy na mnie jak na wariata, ale nic z tych rzeczy. Myśli myśli, po czym mówi - co mogę Wam zgrzać, może pierogi z mięsem... a może jeszcze chcecie herbaty? Czy ja śnię? Ona naprawdę się nami przejęła i chce nam dać jeść. Niezwykle. Siadamy na ganku a za chwile przynosi nam talerz z sękaczem. Takich chwil jak ta się nie zapomina. Co za dzień... cudowny, wymarzony, zapracowany. A spotify właśnie zagrał Love so beatiful Orbisona. Co za dzień!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz