- po Polsku mówisz - odpowiadam
- da... I już łamaną polszczyzną kontynuuje.
Przyjemnie się gada, mówi, że od kilku.at na emeryturze, pracował podobnie, jak większość ludzie we wsi, w leśnictwie, zajmował się również rzekami i rybami. Dziwi się, że nie potrafimy po rosyjsku i że w szkołach go nie uczą u nas w kraju. Pytam jak tam prezydent, ale on tylko się uśmiecha i odpowiada, że jest i prezydent i wszystko ok. Rozstajemy się z panem i kręcimy dalej. Kolejna wioska to Cichowola. Witają nas resztki jakiegoś PGR. Ładne chaty są później, robię zdjęcia. Idące 2 kobiety zaczepiają i pytają, dlaczego robię zdjęcie. Nawiasem mówiąc, w Polsce nikt mnie o to nie pytał. Ale może one fotografa nie widziały jeszcze. Mówię, że fotografuję, bo ładny budynek. Nie rozumieją, mówię, że piękny. Też nic, w końcu pokazuję uniesiony kciuk do góry, zrozumiały. Ale Pani wpada na pomysł, skoro one szły z siatami, to tam musi być sklep. Jedziemy uliczkę dalej i faktycznie jest tam murowana buda i co najlepsze - z dala widoczna jest naklejka Visa/Master Card. Nie może być! Wchodzimy, na drzwiach jakiś plakat z sierpem i młotem. Sklep wielki, tylko kilka regałów, a na nich wszystko co najważniejsze, a jakieś 40% asortymentu, to alkohol. Piwo możesz kupić pół litrowe, litrowe i dwulitrowe. Stoimy przez ladą, ale ekspedientka rozmawia przez telefon i ani się nie kwapi skończyć rozmowy bo klienci są. Mija minuta, druga, kolejne, nic. Wciąż gada. Z tego co zrozumiałem, mówi z jakąś centralą, hurtownią i mówi co jej brakuje. Ja chodzę po sklepie, oglądam. Na ścianie plakaty i informujące, że picie alkoholu do niczego dobrego nie prowadzą, a najciekawsze pod nimi, adres www jakiegoś rosyjskiego urzędu. Tych koneksji z Rosją widać więcej, przykładowo na granicy należy wypełnić krótki formularz składający się z dwóch takich samych pól, z jednej strony pisze Białoruś, z drugiej Federacja Rosyjska. Ale wracając do sklepu - pani w końcu skończyła i bardzo miło nas obsługiwała, nawet zapytała skąd, dokąd i dlaczego. Kolejny miły człowiek był kilka minut dalej. Jedziemy na południe, wracając już do Polski. Dojeżdżamy do granicy lasu, a tu brama. Z budki wychodzi mężczyzna i coś tam nam mówi, ja rozumiem tylko strzępy słów, mówi, że tu jest droga płatna, ale on od nas żadnej opłaty nie weźmie, bo już tu jesteśmy. Pytał także skąd i dokąd, po czym z uśmiechem na ustach otwiera bramę i wpuszcza nas na leśny teren. Naprawdę nie natknąłem się tu na jakikolwiek objaw niegościnności. Wszyscy są absolutnie mili. Po długim kręceniu dojeżdżamy do znanego nam mostku na Narewce, nagle Pani woła - tam są żubry! Istotnie, całe stado się pasie. Wyskakujemy z rowerów i patrzymy, robimy zdjęcia i filmujemy. One nas widzą i powoli oddalają się do lasu. Piękny widok. Tak zleciał dzień. Licznik pokazuje prawie 90km. Obiad, odpoczynek i wieczorna kawa w Carskiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz