piątek, 7 listopada 2025

Pireneje - dzień 26 - 5.10 - powrót do domu

Dziś kolejne święto, taki październik mamy, no więc świętujmy! Wylot mamy o 6.30. Budziki ustawione na 3. Ja się obudziłem po północy, dwie godziny spałem no i klops, nie da się usnąć. Raise fieber. Słyszałem jak samoloty lądowały, albo startowały, kto to wie. W końcu usnąłem. 3.20 jak po sznurku, toaleta, przebranie, sprawdzenie wszystkiego, wymarsz z hotelu. Zaczynaliśmy po ciemku, to i kończymy w ten sam sposób. Do lotniska mamy kilka chwil. Jest to najbrzydsze lotnisko, jakie poznałem. Obskurne, podłoga zniszczona, oznakowanie takie, że o mało się nie pogubiliśmy, a trochę już lotnisk widziałem. Później jest już lepiej. Ważymy bagaże, 21km oba. Uff… Długa kolejka do odprawy. Jest 5 rano, a do 9.20 wylatują 4 samoloty Air France-KLM, zdaje się to jedna spółka. 3 z nich do Paryża. Podchodzimy wreszcie do okienka. Miły pan, podaje paszporty no i… nagle kiwa przecząco głową… to nie jest moment dobry na kiwanie w ten sposób. Okazuje się, że szukał nam miejsc obok siebie i nie znalazł. To już wiedziałem wczoraj, jak odprawiałem się online. Miła wesoła pogawędka, nawet nam wszystko pokazał co jest na boarding passie. Fajnie. Strefa sklepów daje radę, bardzo mi się we Francji i Hiszpanii podobały kioski i księgarnie, ogrom pozycji czasopism i gazet. W Polsce idziemy mocniej w cyfrowość. Ale nowy iPhone 17 też jest do kupienia. Pamiętam, jak w 2013 wracaliśmy z Tasmanii 1 i rozważałem jaki tablet kupić, iPad czy Sony, były takie. Piękne czasy. Cudownie mieć takie wspomnienia. 

Siadamy w samolocie, pilot mówi, że będziemy mieli 10 minut spóźnienia. Ok, choć mamy tylko 50 minut na przesiadkę w Amsterdamie. Damy radę… tak myślę. Jak odmówiłem swoje samolotowe modlitwy, kładę się na kolanach Pani i próbuje się zdrzemnąć. Chyba coś pospałem, gdy budzi mnie komunikat z głośników pytający, czy jest na pokładzie lekarz… o o… Próbuje się podnieść. Pani mnie podtrzymuje w pozycji poziomej i mówi - nie patrz do tyłu, kobietę położyli na podłodze, chyba zasłabła. Pani tak mówi znając moją słabość do mdlenia. Siedzimy w 30-tym rzędzie, na 34, więc jej nogi niemal są za moim siedzeniem. Jest poruszenie. Stewardessa mówi po angielsku, ktoś tłumaczy na francuski, a steward zasuwa tam i z powrotem po samolocie. Jest 7 rano, więc jest ciemno. Większość samolotu przypuszczam nie wie co jest grane. Lekarz chyba się nie znalazł, ale pewien mężczyzna opiekował się chorą, wyglądał „profesjonalnie” w tym co robił. Wiem, bo w końcu obróciłem się i chciałem mieć rozeznanie w sytuacji. Znaleźli też tłumacza z angielskiego na francuski, a to w samolocie z Francji może być wyzwaniem. Docierają do mnie skrawki słów - chodzi o cukier. Więc chyba cukrzyca. Jakieś 30 minut przed lądowaniem posadzili panią na ostatnim fotelu, zadzwonili do pilota, zamówili pomoc medyczna na lotnisku. Pani stewardessa robi genialną robotę pomagając jak się da. Z tych powodów nie podali nic do jedzenia, jedynie poczęstowali wodą. Co zrozumiale, należało się zająć panią. No dobra, sytuacja zdrowotna nieco się uspokoiła, mózg zaczął myśleć co z nami, czy zdążymy. Podszedłem do stewardesy, podała mi numer gate’u lotu do Krakowa. Lądowanie mimo wiatrów i deszczu przebiegło bardzo spokojnie. 

30 minut do odlotu do Krakowa. 
Czekamy na otwarcie drzwi… czekamy aż ludzie zaczną wychodzić… a my na końcu… trwa to wieki! 

20 minut do odlotu - jesteśmy w autobusie, a ten nie chce ruszyć! Okazuje się, że w naszym samolocie jechała jeszcze osoba niedowidząca. Kierowca czeka na sygnał z samolotu, czy może odjechać. Może. 

10 minut do odlotu do Krakowa… myśli już kotłują się w głowie - przebukują, nie przebukują, jutro do pracy? Czy pobudka w hotelu w Amsterdamie… tryb czarnowidztwa próbował się włączyć, ale twardo się trzymałem. W busie mówię Pani - nie poprawiajmy opatrzności, tak ma być. 

5 minut do odlotu - drzwiczki busa się otwierają, a my gaz! Ale dokąd? Transfery! Bramka B, a my w lesie, żadnych bramek. Biegniemy, z ciężkimi plecakami, butami górskimi i ciepło ubrani (wszystko co najcięższe na sobie, żeby zmieścić się w limicie ciężaru bagażu). Biegniemy nadal, pełne skupienie na drodze i znakach. Wreszcie pojawiają się tabliczki „bramki ABC”. Uuuu myślę sobie, daleko droga, wbiegam na znany mi „placyk” na Schiphol, pełno ludzi… Widzę znak „bramki AB”, ok, to już jakiś postęp, ale nie widzę numerów… biegnę dalej, brak mi tchu, chce się pić, od 2-giej nic nie jadłem, a tu gaz trzeba. Widzę „B”, ale to B15, nie B7, pewnie po drugiej stronie, jest B7 wskakuję między ludzi, kątem oka widzę, że Pani nadąża, drugim kątem oka widzę na tablicy nie Cracow a Munich… o nie… są panie za ladą, ostatkiem tchu wołam „I have connecting flight to Cracow…”. Pani na mnie patrzy i mówi, „it was B4”… „was???” wykrzykuję. Obracam się na na B4, nie widzę co Pani robi, jest B4, pełno ludzi… wpadam na blat biurka i mówię to samo „I have connecting flight…”, a pani po drugiej stronie mi odpowiada „we haven’t started yet…”…. Jakbym się zderzył z boeningiem. Nie wiem czy się śmiać, czy płakać, ale zdążyliśmy! 

Pani w tej chorobie, przeziębieniu przebiegła chyba pół Schiphol, ja padam i jest radość! Mieliśmy jakieś 40 minut opóźnienia, lot był wspaniały, bez przygód, walizki doleciały, a przy taśmie stał gościu z kurteczką „New Zealand Soccer”… jak się zaczęło od NZ, tak się kończy. Może to prognostyk? Zakładam, że tak!

Czas podsumować - zwykłem mawiać „jest wycieczka, jest przygoda”. Było dobrze, zderzenie z inną kulturą zazwyczaj in plus odmienną od rdzennej dobrze mi robi. Mili ludzie, dobra pogoda, czas razem, odpoczynek i fizyczne zmęczenie, tego potrzebowaliśmy. Zobaczyliśmy nowy dla nas kawałek świata, warto było. Czy jest to miejsce, abyśmy tam wrócili? Raczej nie, zrobiliśmy tam swoje, zostawiliśmy sporo zdrowia. Jednocześnie mamy świetne plany na kolejne miesiące, które chcemy zrealizować.

Pireneje - dzień 25 - 4.10 - Foix i przejazd do Tuluzy

Rano było pochmurno, Pani przeziębiona. Jemy słabiutkie śniadanie w Andorze. To są 4 gwiazdki ja się pytam? Wyjeżdżamy. Przejeżdżamy tunel… i zaczyna się coś, czego się nie spodziewałem. Sznur aut w stronę Andory z Francji. Sznur to mało powiedziane, setki! Jeśli nie ponad tysiąc. Myślę sobie, wojna tam wybuchła, czy co? Aut nie ma końca. Więcej, niż do Zakopanego we wszystkie weekendy. Perplexity mi podpowiada, że Francuzi jeżdżą na weekendy do Andory na zakupy, bo taniej, bo tańsze paliwo… ale jeśli ten tłum wjedzie do Andory, to tam nie będzie gdzie zaparkować, poza tym ileż można kupić, no i czas. Przy granicy jest jeszcze remont drogi i światła spowalniają ruch. Nonsens. Jedziemy do Foix, ładne stare miasto z zamkiem górującym nad nim. Pani mówi - może jakaś mocche wypijemy? Taaa jasne. Bach, jest kawiarnia i jest moccha. Jakże inny przyjemny klimat niż w Andorze. Koniecznie myślimy, gdzie zjemy obiad. Auto musimy odstawić do 18.30. W Foix mamy 13-tą. Może jednak tutaj? Mijamy ciekawą knajpkę… idziemy jeszcze kupić sery i wracamy na obiad. Strzał w 10-tkę. Wyborne. Muszę to napisać, choć nie przeliczam jakoś - taniej niż w Polsce i to jak. Gdzieś słyszałem taki tekst - nie stać mnie na Zakopane, więc jadę w Alpy na narty. Sto procent prawdy. W Polsce na obiady wydałbym sporo więcej, nie mówiąc już o tym co jedliśmy, średnio co 3 dni był tu stek. Fajne to Foix, ciepło, ponad 20 stopni. Jedziemy do Tuluzy. Ja w pełni skupiony na nawigacji. Nie ważne dla mnie jaki widok za oknem, gdzie lotnisko. Ruch spory. Dojechaliśmy do hotelu, wczekowanie i czas oddać nasze Volvo. Jedziemy na lotnisko. Zwykle zastanawiam się, czy nie za brudne auto, czy nie będą się czepiać… pani wzięła klucze, poklikała, mówi „merci”. Macie wykupione pełne ubezpieczenie, więc macie przywileje. Wszystko załatwione. No pięknie. 1800km, Pani cudownie radziła sobie, ani jednego wypadku drogowego nie widzieliśmy, nic. Wysoka kultura jazdy, jedynie w Andorze paru dzikusów. Cieszę się. Na dworze się rozlało, więc wchodzimy do hali lotniska… tu zaczyna się drugi rozdział w tym dniu. Patrzę… KLM z Amsterdamu odwołany. Czemu akurat ten jeden lot? Kilka innych opóźnionych. Hmm…. W hotelu sprawdziłem… najpierw informacja o strajku francuskich operatorów, a później sztorm na Morzu Północnym… no pięknie. Zaczynam monitorować co dzieje się na Schiphol. O 20.45 ma przylecieć samolot z Amsterdamu, a nim jutro o 6.30 odlecimy. Jeśli on nie przyleci… około 19-tej pojawiła się informacja, że będzie opóźniony odlot o godzinę z AMS. Teraz jest 21.53, pisze gate closed. Więc pasażerowie siedzą grzecznie w samolocie i zaraz odlot. Pora iść spać.

 
DSC-6881 DSC-6882 DSC-6883

Etykiety

Adršpach (1) Albania (39) Alpy (9) Alpy. UFO (1) Amsterdam (2) Andora (4) Australia (82) Austria (18) B&W Photo (134) Babia Góra (4) Bałtyk (1) Barcelona (22) Beskid Makowski (1) Beskid Mały (5) Beskid Niski (29) Beskid Sądecki (3) Beskid Śląski (16) Beskid Śląsko-Morawski (21) Beskid Wyspowy (4) Beskid Żywiecki (99) Będzin (1) Białoruś (4) Biebrza (10) Bielsko Biała (22) Bieszczady (28) Bory Stobrawskie (5) Bory Tucholskie (10) Boże Narodzenie (19) Bratysława (1) Broumowskie Ściany (2) Bryan Adams (3) Brzeźno (2) Bytom (5) Chorwacja (8) Chorzów (3) Chudów (1) Cieszyn (12) Czechy (71) Częstochowa (5) Dolina Baryczy (7) Dolinki Krakowskie (1) Dolomity (11) dżungla (10) fotografia (5) Francja (27) Gdańsk (7) Gdynia (1) Gliwice (7) Goczałkowice (4) golf (2) Gorce (1) Góra Św. Anny (6) Góry Bardzkie (3) Góry Bialskie (4) Góry Bystrzyckie (8) Góry Choczańskie (4) Góry Izerskie (37) Góry Kaczawskie (3) Góry Kamienne (1) Góry Ołowiane (1) Góry Orlickie (2) Góry Sanocko-Turczańskie (1) Góry Słonne (4) Góry Sowie (9) Góry Stołowe (6) Góry Strażowskie (2) Góry Sudawskie (1) Góry Świętokrzyskie (2) Góry Wałbrzyskie (1) Góry Wsetyńskie (1) Góry Złote (9) GR 20 (10) Hiszpania (36) Holandia (2) Indonezja (36) Istebna (2) Jeseniki (11) Jura Krakowsko-częstochowska (9) kajaki (5) Karkonosze (3) Kaszuby (7) Katowice (15) kawa (1) Kędzierzyn Koźle (1) Klimkówka (1) Kłodzko (1) Kobiór (5) Korona Gór Polski (1) koronawirus (10) Korsyka (13) Kraków (12) Kruger (3) Kudowa Zdrój (1) Kuraszki (3) Lądek Zdrój (3) Leśne portrety (2) Liswarta (3) Litwa (1) Lourdes (1) Lubiąż (1) Lublin (1) Luciańska Fatra (7) Łańcut (1) Łężczok (1) Łódzkie (7) Magura Spiska (2) makro (41) Mała Fatra (19) Mała Panew (1) Małe Karpaty (2) Masyw Śnieżnika (7) Mikołów (2) Morawy (17) Moszna (1) namiot (3) Narew (1) nba (1) Niemcy (4) Nikiszowiec (4) Nowa Zelandia (108) Nysa (1) Odra (1) Ojców (1) Opolskie (26) Osówka (1) Ostrawa (3) OverlandTrack (8) Paczków (1) Pasmo Jałowieckie (2) Pazurek (1) Piłka Nożna (1) Pireneje (27) Podlasie (47) podróże (6) Pogórze Izerskie (8) Pogórze Kaczawskie (82) Pogórze Przemyskie (1) pokora (1) Praga (22) Promnice (1) Przedgórze Sudeckie (3) Przemyśl (1) Pszczyna (11) Pustynie (1) Puszcza Augustowska (9) Puszcza Białowieska (14) Puszcza Kampinoska (1) Puszcza Knyszyńska (9) Puszcza Niepołomicka (3) Puszcza Solska (1) Puszcze Polski (28) Racibórz (2) rower (165) Roztocze (9) różne (164) RPA (68) Ruda Śląska (3) Rudawy Janowickie (5) Rudy Raciborskie (34) Rwanda (18) Rybna (1) Rybnik (3) Rzeszów (2) safari (2) Sierra de Loarre (1) Singapur (3) Słowacja (59) Słowacki Raj (2) Sopot (2) street (122) Strzelce Opolskie (1) Suazi (4) Sudety (23) Sudety Wschodnie (11) Sumatra (35) Suwalszczyzna (2) Szałsza (1) Szklarska Poręba (1) Szlak Orlich Gniazd (2) Szlak Wygasłych Wulkanów (1) Śląsk (40) Świętokrzyskie (7) Tarnowice (1) Tarnowskie Góry (8) Tasmania (81) Tatry (38) Tatry Bielskie (1) Tatry Niżne (12) Tatry Zachodnie (25) Toruń (2) Toszek (4) Trójka (1) Turcja (2) Tychy (1) Uganda (32) Ukraina (7) USA (29) Ustroń (1) Warszawa (8) Wenecja Opolska (3) Wiedeń (1) Wielka Fatra (21) Wielkopolska (1) Wigry (2) Włochy (13) Włocławek (2) Wrocław (7) WTR (4) wwe (4) WWE Smackdown World Tour 2011 (4) Zabrze (3) Ząbkowice Śląskie (1) Zborowskie (2) Złote Hory (1) Złoty Stok (1) zmiana (5) Żelazny Szlak Rowerowy (1) Żywiec (2)

Archiwum bloga