Dziś ważne święto, więc świętujmy!
Rano dobre śniadanie w Benasque… urocze miasteczko. Wybornie nam się tam mieszkało i hasało po górach. Pamiętam, że okres między Torlą a Tuluzą podczas naszego planowania był długo zaniedbany. W końcu przyszedł czas, by przysiąść i ułożyć. Znaleźliśmy park narodowy, Maladetę, wypatrzyłem Benasque. Później znaleźliśmy małżeństwo na YouTube, które pokazało kilka jesiennych tras, wpadło i tak zostało. Było super.
Dziś przejazd do Andory. Pani w informacji turystycznej mówiła, że 3 godziny, Google maps, że 3.5 godziny, jechaliśmy 5. 4 godziny po serpentynach. Ja byłem zmęczony, Pani nie, a to ona kieruje, ja nawiguję. Widoki świetne, trochę jak Tatry Zachodnie albo Bieszczady. Chciałoby się pochodzić. Malutkie wioski, w których nie wiadomo czy ktoś w ogóle mieszka. Im bliżej Andory, więcej aut. I to jakich! W Andorze przestałem liczyć Lambo, tyle tego. Po 4.5 godzinach wjechaliśmy do Andory. Przejście graniczne to formalność, żadnej kontroli. I zaczęło się - ścisk, korki i dzicy kierowcy. Jedna droga, dookoła ściany gór, gdzie nie spojrzeć to beton, dźwigi i pomiędzy Lambo jeżdżą betoniarki na budowy. Uff dojechaliśmy do hotelu. Pytam pana na recepcji jak najlepiej dojechać do La Vella. Ten na to - mamy jedną drogę, mamy parkingi, jaki problem. No problem jest taki, że bezsensem jest wciskać się w taki tłum aut. Pamiętałem z naszych przygotowań, że są busy. Jedziemy busem L4. Bilet u kierowcy, tylko gotówką. No wiecie co…
Pani na recepcji w Bemasque jak się dowiedziała, że jedziemy do Andory, stwierdziła „many ciops”. No i miała rację, zresztą dziś ten dzień chcieliśmy przeznaczyć na „ciops”. Najpierw jednak kawa. Kawiarnia dawno upatrzona, Kofi. Tam też ustawiamy priorytety na zimowe plany. Pani w końcu pije filter, ja w końcu mocce. Dobre. Później „ciops”. Zadowolony jestem z tego, co sobie kupiliśmy. Po trzecim sklepie już padłem ze zmęczenia. Intensywny dzień. Wpadliśmy na restaurację, ciekawe menu. Siadamy. Wołowina - wyborna. Numer jeden obiad na tym wyjeździe. Fakt, zjadłbym dwie takie porcje, no ale cóż… później idziemy na autobus, bo jeżdżą do 21. L4 - pełny. Ludzie z pracy wracają do domów na obrzeżach. Można sobie pooglądać ciasnotę i betonozę. Od patrzenia oczy bolą. Pani gorzej się czuję, plan na jutro zrewidujemy po śniadaniu. Świetny dzień! Mało zdjęć robiłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz