niedziela 9.03
spaliśmy solidnie, później śniadanie, piękna pogoda. Nogi nieco bolą, początek sezonu, więc trochę pobolą i się rozruszam. Całą niedziela przed nami, nie trzeba wracać do domu, jakież to uczucie! Dzisiejszą trasę rozpoczynamy w Lubiechowej na skraju wioski. Idziemy przez pola i lasy, później do małej i biednej wioski Radzyń. naszym celem jest kościół i kaplica w Podgórkach, byliśmy tam tuż obok rok temu, później wyczytałem o tym miejscu w magazynie Sudety i na naszej liście trasa dostał pełną dychę, czyli maksymalną notę w naszym systemie oceniania tras. Najwyższy priorytet. Docieramy tam w okolice południa, godzinę temu zakończyła się msza, kościół zamknięty. Siadamy na schodach tuż obok niego i spożywamy mały posiłek. Jedna dziewczyn przechodziła ze statywem idąc gdzieś tam w górę. Wczoraj odkryliśmy Muchowskie Wzgórza, dziś zachwycam się polanami miedzy Radzyniem a wzgórzem Krzyżowa. Ach ten surowy krajobraz Kaczawy. Jak kwitnie rzepak, jest tu pięknie, żółto-zielono, ale te kolory, jakie mamy dookoła siebie dziś, surowe, wyblakłe (na zdjęcia nieco podkręciłem saturację) są dla mnie najpiękniejsze. Ów dziewczyna rozgościła się na małej wieży widokowej na Krzyżowej, usiadła, wpatrzona w telefon siedzi w ciszy. Postaliśmy tam chwilę rozkoszując się widokami. Tak, zerkam w niebo, może coś nadleci. Ale ale, na znaku na drodze na Chrośnickim Rozdrożu ktoś dawno temu namalował statek kosmiczny, więc coś jest na rzeczy. Idziemy właśnie w stronę tego rozdroża. Cudownie. Jakiś biegacz się pojawił, druga osoba na szlaku. Znaleźliśmy małą polankę, robimy sobie przerwę, a ja mam to do siebie, że jak się położę, to zasypiam. Tak był wczoraj, dziś to samo. Padłem. Kumulacja zmęczenia pracą, trochę ruchu, świeżego powietrza, no i leki na alergię, które wziąłem dziś i wczoraj, jeszcze mam je z Nowej Zelandii, ale pomagają. Drzemka w plenerze w słońcu, to kapitalna sprawa.
Później wchodzimy w gęsty las między Świerkami a Gackową. Swoją drogą dopisałem te kozie górki na listę, bo tu się kroi kolejny niezły wypad zaliczając te niepozorne górki. W tym lesie jest bardzo gęsto, ścieżka zarosła, aż w pewnym momencie docieramy do miejsca wycinki, wiele małych drzew i krzewów jest przewalonych, ciężko się idzie. Decydujemy iść na dziko nieco skracając trasę, rozdzieliliśmy się, Pani w pewnym momencie straciła równowagę... i bum, przewróciła się. Cała umorusana, ta, która niezwykle dba o czystość i sterylność wszystkiego. Upaćkana błotem. Ręka ją boli do dziś, no cóż, trzeba było chodzić swoimi ścieżkami? Powrót do Lubiechowej to istna Kaczawa, przecinki leśne, pola, łąki... POEZJA. Do tej pory najlepszą trasą na Kaczawie był odcinek między Szubieniczną a Kwietnikami. Od teraz, właśnie ta trasa jest absolutnym numerem 1.
Wieczór - gorące matcha, książki, cisza, a później finałowa runda Arnold Palmer. Co za dzień!






















Brak komentarzy:
Prześlij komentarz