Pierwszy przystanek to miejsce, które mieliśmy na jutro - farma Peregrine. Mnóstwo samochodów, parking pełen. Jest tam sklep, kawiarnia, mała restauracja, a nawet ręczna pykania samochodów. Jedną z popularnych rzeczy w tym miejscu są ciasteczka z mięsem ze springbok, czyli gatunku antylopy. Tego zwierzęcia jeszcze nie jadłem, tak jak chcieliśmy - bierzemy. Smakuje bardzo dobrze. Do tego wziąłem red capuccino. Co to takiego? Herbata roiboss z mlekiem.
Spędziliśmy tu około godziny, jedziemy dalej.
Kolejny przystanek to Gordon Bay. Naszą „zmorą” jest stale poszukiwanie miejsc zbliżonych do tych z Tasmanii czy Nowej Zelandii. Bardzo często porównujemy to, co widzimy, do miejsc stamtąd. No i ciągle te Erpowe przegrywają. Nie tędy droga. Co chwila otoczenie i ludzie przypominają nam, że tu jest Afryka i nigdzie nie będzie tak, jak znamy z Australii, mimo że budynki są momentami bardzo podobne. Jak już jest ładnie, za chwilę dostrzegamy skrajną biedę i dramaty ludzi. Gordon Bay - a propo porównań - to niczym miasteczko w Albanii. Biedne, małe, niefajne. Plaża pusta, odrażająca, do tego jeszcze pochmurne niebo. Nie ma dobrego nastroju tutaj. Nawet jest coś w rodzaju oddziału kawiarni The Truth, ale nie wiedzieli co to pour over, więc wyszedłem. Kawę kupiłem w konkurencyjnej Bootlegger. Niemniej to miejsce z kategorii „ja chcę już stąd wyjechać”.
Jedziemy już do Betty’s Bay. Ocean road także w remoncie. Albo spadają kamienie, albo woda podmywa. Charakterystyczne jest tutaj to, że jak są prace drogowe, to jest znak stop i taka plastykowa blokada drogi dla jednego pasa. Obsługują to dwie osoby. Jedna przekręca znak z Go na Stop lub odwrotnie, druga przesuwa pseudo barykadę. Co za marnotrawstwo! W Polsce robiła by to jedna osoba i jeszcze dostała inne zadania do wykonania albo postawiliby światła. A może tu jest inne myślenie i te dwie osoby po prostu dostały pracę i jednocześnie szanse na lepsze życie? Betty’s Bay nie zachwyca. Szukamy alternatywnych mniej znanych miejsc, gdzie mogą być pingwiny, ale nic z tego. Boczne drogi to szuter, jeszcze w remoncie. Trzeba jechać na główny parking. Domy tutaj w marnym stanie, w klimacie Bliskiego Wschodu. Coś jest na rzeczy, bo i odwiedzający pingwiny również pochodzą z tamtych rejonów. Pingwiny są, owszem, ale nie robi to na nas takiego wrażenia, jak przed laty w Doubtful Sound w Nowej Zelandii. Mówiłem, ciągle porównujemy. Tak nigdy RPA się nam nie spodoba. Idziemy drewnianą kładka do samego końca, są pingwiny, są kormorany. Nagle staję obok jednego gościa, młody człowiek. W ręku trzyma Nikona Z9 i 400mm f2.8. Zdębiałem. Sprzęt marzenie. Poczułem się jak mały chłopak, który w sklepie zobaczył wymarzony zestaw klocków Lego znany tylko z katalogu… co za sprzęt! Mówię Pani - potrzymaj mój aparat, zapytam go, czy mogę zrobić zdjęcia jego sprzętem. W Polsce nigdy bym się na to nie odważył… zapytałem, dostałem do ręki bez wahania, a ręka niemal by mi odleciała, takie ciężkie. Przyłożyłem do oka… spojrzenie przez wizjer robiło większe wrażenie, niż oglądanie tych pingwinów wszystkich razem wziętych. Nacisnąłem spust migawki… poezja… bajka i co tam jeszcze. Czysta przyjemność fotografii, zapomina się o bólu rąk z trzymania tego sprzętu. 5kg warte 85 tysięcy. Cudo.
Na drugą kawę dziś zatrzymaliśmy się w Kleinmond. Małe miasteczko, które zasypia po 17. Od strony gór osiedle domków z blachy, po drugiej stronie drogi bliżej oceanu nieco lepsze domki i kilka restauracji. Pani kawiarni nieco dyktatorski, nie lubię takich. Wypiliśmy co trzeba, później krótki spacer główną uliczką. Podeszliśmy nad wodę. Łódka przypłynęła z rybami, zrobiła mały popłoch wśród zgromadzonych lokalsów. Wziąłem aparat, zacząłem robić zdjęcia. Coś do mnie mówili, ja z ich potoku słów wyłapałem tylko słowo „rand”, co oznaczało, że dość szybko wyznaczyli cennik za robienie zdjęć.
Uśmiechnąłem, się, pomachałem, robiłem swoje. Jedziemy do domu, do Franschhoek. Bardzo ładna droga 43 na północ, przypomina Kaczawę, mnóstwo pól, jest rzepak, tylko te skaliste góry w tle. Jak tu nie porównywać?
Wieczorem stek, ten co wczoraj, tylko usmażony medium. To tak, jak te Z9, poezja. Myślę sobie, że choć dzisiaj nie było jakichś wielkich chwil lub kadrów, to i tak ten dzień dostarczył nam więcej wrażeń, niżby to zrobił całodniowy trekking po dość surowych górach.
Ciekaw jestem co przyniesie jutrzejszy dzień, mieliśmy płynąć na wieloryby, ale tak zwlekałem z rezerwacją, że wszystkie miejsca są wykupione. Zobaczymy na miejscu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz