intensywny dzień transferowy. Rano dobre śniadanie w Kommetije. Miła pani, która urodziła się w RPA przygotowuje nam posiłki, wszystkiego po trochu. Jest upalnie od rana, więc bierzemy zimną colę z lodówki i idziemy na spacer do wraku. Prywatne osiedla, jakie się tu pobudowały, skutecznie zagradzają dostęp do plaży. Jednak znajdujemy wejście z publicznego parkingu. Na plaży kilka osób spaceruje, jest poniedziałkowy poranek. Uszami wyobraźni słyszę teamsy i tego typu spotkania. Tutaj cisza, tylko morze szumi. W oddali widać dwie osobę jadące na koniach po plaży, jest i wrak. Wydaje się, że w kabinie wraku ktoś mieszka, spodziewam się, że jakiś bezdomny. 5km przechodzone, a mieliśmy dziś odpoczywać.
Jedziemy na północ, na Chapman's Drive i punkt widokowy. Droga jest wąska, płatna i dzięki temu zadbana. Sam widok… sporo już widziałem i wrażenia nie robi, no ale być tu i nie zobaczyć… dużo większe wrażenie wywiera na mnie to, co sprzedają lokalsi na parkingu. Pewnie w wielu krajach można znaleźć jakieś kiczowate zabawki, rzeczy robione z drutu, itp. Ale Ci tutaj mają coś w rodzaju płaskorzeźby, które w bardzo trafny sposób oddają to, co turysta widzi zza okna samochodu. Dzieła zrobione ze śmieci pokazujące hmm no właśnie, jak jest naprawdę. Mocne. Jedziemy do Stellenbosh. Mamy ponad godzinę. Mijamy bogate dzielnice przed Kapsztadem, później autostrady. Doprawdy nie wiem, jak naprowadziłem Panią na zjazd na dwójkę w stronę lotniska, niby wszystko pisze na znakach i GPS, ale przy tym ruchu na jezdni uważam, że to był w moim wydaniu majstersztyk. Pani jak zawsze kieruje, ja nawiguję. Jadąc na wschód mijamy dzielnice biedy - Landa i Khayelitsha. Żal patrzeć, strach wjeżdżać. Rozlokowane wzdłuż autostrady, gdzie mogłyby stać fabryki lub inne miejsca pracy. One też są, ale przeważają blaszane budki służące jako domy. Droga bezpośrednio do Stellenbosh w remoncie, wjeżdżamy w winny teren. Nie pijemy tego trunku, tematyka jest nam obca, ale warto pooglądać.
Stellenbosch jest ładnym głównie studenckim miasteczkiem. Idziemy do kawiarni na Dorp Street, jednej z ładniejszych ulic z kawiarniami i restauracjami. Czarnoskóry barista podszedł i zagaduje. Jesteśmy trzecimi Polakami od lat, jakich spotkał. Szukam galerii sztuki, które znam z Antypodów. Są takie, ale nie na tym poziomie. Chodzimy po mieście, robimy zdjęcia, wszędzie studenci. Cieszy to, że nie tylko biali studiują. Ba, nawet bym powiedział, że dziś studentów więcej było o innym kolorze skóry, to cieszy. To, czego filmiki na YouTube nie pokazują, to droga na północ Bird Street i biedni ludzie, którzy także są w Stellenbosch. Podsumowując, ładne miasteczko, nieco za tłoczne na mój gust i walory historyczne z ładnymi starymi budynkami są zdominowane przez ośrodki studenckie. No, ale o gustach się nie dyskutuje.
Ostatni odcinek dziś, to Franschhoek. Tu mamy nocleg. Dużo mniejszy niż Stellenbosch, ruchliwy, z dużą ilością restauracji i winiarni. Jeśli ktoś podziwia architekturę, to nie znajdzie tu tylu perełek jak w Stellenbosch. Przeszliśmy główną ulicę, na drugą kawę się nie załapaliśmy, zamykają wiele lokali między 17 a 18. Na obiad dziś zjadłem pierwszy raz steka i był wyborny. Fantastycznie wyposażony sklep Checkers. Śmiem twierdzić, że takich delikatesów nie ma w Polsce.
Trochę odpoczęliśmy, choć zrobione 10km. Jutro góry, pogoda niemal pewna, choć w Drakensbergu słyszę spadł śnieg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz