Tam zaczyna się Shipwreck Trail i to jest prawdziwy hidden gem, perła w koronie tego Parku Narodowego. Przyznam, że nie wyczytałem wiele na temat tej trasy, znalazłem ją na mapy.cz, spodobało nam się, zapisałem i jesteśmy. Jestem zmęczony, wieje i to mocno, słońce grzeje, ale idziemy, przynajmniej do pierwszego wraku. Trasa jest marnie oznakowana, ba, w ogóle nie jest wytyczona. Na początku jakiś kopczyk lub dwa, później idziemy wg mapy. Wspaniała roślinność, kolorowe kwiaty, jest i żółw, pawian biegał przy parkingu, antylopy również. Biały piasek, białe skały. W końcu Pani dostrzega wrak, metalowe części statku Thomas T Tucker, zatopionego w 1942 roku. Robi wrażenie. Wracamy. Wiatr nie ustaje wiać, co generuje wspaniałe kadry na piasku. Pani znalazła asfaltową drogę, która prowadzi z parkingu do domku gościnnego zbudowanego pod skałą jakieś 20 minut od wraku. Trasa genialna, gdybym nie miał ochoty na przylądek, spędziłbym tu cały dzień. Perełka parku, 5 samochodów na parkingu na chyba ze sto i klika busów kilka kilometrów dalej przy Przylądku. To już mówi samo za siebie.
Obiad jemy w Simons Town. Knajpka, którą upatrzyłem sobie w Polsce właśnie zamyka się, jest 17.00. No szkoda, idziemy do małego browaru przy głównej drodze. Gra muzyka country, wielka czaszka krowy wisi nad barem. Pani wymienia listę piw, jakie mają, musiałem jej przerwać mówiąc „we are hungry”. Żebra. Jak widzę w menu żebra wołowe, przestaję czytać. Nie były tak dobre jak w Wanaka, ale głodni stamtąd nie wyszliśmy. Podeszliśmy jeszcze do portu. Z dala widać wielkie wojskowe statki, jest tutaj największa w RPA baza marynarki wojennej. Z wody wystaje nawet uboot. Nie wiem, czy działający. Na pewno jeden w spoczynku jest przy muzeum.
Jest 18, jedziemy do Kommetije, tam mamy nocleg. Po zmroku autem nie jeździmy. Dobrze zrobiliśmy, na przedmieściach Kommetije jest targ, który właśnie zamyka swoje atrakcje. Skupisko lokalnych biednych ludzi. Przykry to widok bałaganu i gigantycznych tabunów śmieci. Nie chciałbym tam zatrzymać auta na światłach po zmroku. Dalej zaczynają się już duże prywatne osiedla, ogrodzone, chronione i bogatsze dzielnice.
Po trzech dniach tutaj uświadamiam sobie, że podróżowanie po Australii i Nowej Zelandii zwalnia mnie z myślenia, obawy, że coś może się stać, że ktoś może mnie okraść. Mózg włącza totalny luz. Tutaj jest zupełnie inaczej, czujność przede wszystkim.
To był intensywny dzień, wspaniałe miejsca, jutro mam nadzieję już na bardziej spacerowy dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz