nogi bolały po wczorajszym. Zjedliśmy śniadanie, pogoda piękna, pora iść na rower. Podjechaliśmy kawałek do centrum, obok hotelu Lipa była kawiarnia, weszliśmy. Pomyliły mi się latte z flat white, dostałem tę drugą mocniejszą. Lura. No cóż. Około 11 podjechaliśmy na "nasz" parking, obok kościoła. Akurat skończyła się msza o 10.15. Dookoła Jeseników. Trochę pod górę, ale nie za dużo, bo nie wjadę. Odkryliśmy zupełnie inną część Jeseników, tę sanatoryjną. Nie wiedziałem o jej istnieniu, za dworcem do góry drogą. Wjeżdżamy tam z lasu, duże budynki, jakiś pałac w oddali. Żadnych reklam, drogowskazy informują gdzie jaki dom, sanatorium. Styl alpejski. Zostawia daleko w tyle Polanicę czy Ustroń. Ładnie, mało ludzi. Jest kawiarnia, Pani mnie namawia - idź, sprawdź jaką kawę mają. Nie mają, nie znają się na fachu. Miły zakątek do totalnego resetu. Objechaliśmy rynek w Jesenikach, wspomnienia z zeszłego roku. Lubię tu przyjeżdżać, unikalny klimat i po prostu ładnie. Odwiedziliśmy także Bille. Kupuję tam ichniejsze "wynalazki", rzeczy, których w Polsce nie ma. Po drodze obiad i msza w Gliwicach. Drzemie w nas wczorajsza rozmowa z panią przy schronisku. Cieszę się, że wreszcie udało się wyjechać po tylu deszczowych weekendach.
Jakby nie było - trudne 4 dni. Czwartek i piątek to wyjazd służbowy do Szczyrku, przepakowanie i 2 dni w Jesenikach na niełatwych etapach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz