- tutaj na tych rzeczach nic nie pisze, że to Nowa Zelandia
Wychodzimy. Jadeit kupiony. Bus do Queenstown przyjeżdża punktualnie. Jednego Francuza zaciekawił zaczep na rowery na masce autobusu. Na migi (nie dziwi mnie to) pokazuje kierowcy, że chce ten zaczep otworzyć i sfotografować. Przy lotnisku jest pole golfowe. Widzę starszą panią, jak w samo południe zagrywa… Tak może tu wyglądać emerytura. Ja tak chcę i ja tak będę. Po 40 minutach wysiadamy przy sekwoi w Queenstown. Oto ostatni podczas tej wyprawy spacer po Queenstown. Jak ten czas leci… przed chwilą dosłownie popłakałem się na brzegu Wakatipu, a to było ponad 3 tygodnie temu. Czas płynie… każdemu tak samo, ale pytanie jest takie - jak się go spędza. My ten czas spędziliśmy wybornie i wycisnęliśmy z tego kawałka Wyspy naprawdę sporo i niczego nie żałujemy. Kierujemy nasze kroki do Queenstown Gardens, spacer i wspomnienia. Sekwoje i inne drzewa. Mnóstwo ludzi gra w frisbee, a w parku są do tego celu kosze. Jest pole do gry w bule. Lokalsi przyjeżdżają, wykupują dostęp, kule, buty i grają. Tak wygląda emerytura. Siadamy na jednym brzegu, na drugim brzegu, wpatrujemy się w Queenstown, tak bardzo się zmieniło. Wciąż mam wielki sentyment do tego miasta, bo właśnie tu zaczęła się nasza miłość do tego kraju, lecz miasto traci swoją tożsamość. Było nazywane stolicą sportów ekstremalnych, a dziś? Hmm pewnie coś z tego zostało. Lecz przechadzając się później uliczkami Pani słusznie stwierdza - czy ja jestem w Azji? Sezon się nie zaczął, zatrzęsienie azjatyckich turystów. Nie czuć lokalsów, nie czuć ich kultury, miasto zdominowane przez turystów, a jaki popyt, taka podaż, we wszystkim. Szkoda. Wanaka się dzielnie trzyma dla kontrastu i świetnie. Niemniej znaleźliśmy kilka perełek, jak Earl Street i Romer Gallery, wrażenie zrobiła galeria Flora i Fauna z „prawdziwym” niedźwiedziem polarnym. Jednak takich miejsc jest coraz mniej. Pozostaje cudowna lokalna Nowa Zelandia z miasteczkami jak Cromwell czy nawet Athol. Jemy w pub on warf tam, gdzie zawsze. Zawsze wybornie. Później pożegnanie z Wakatipu, spacer na przystanek. Panią też chyba wzięło, bo mówi że czuje właśnie ten moment wyjazdu… tak bywa. Nachodzi mnie taka myśl - z każdą podróżą wiąże się powrót i smutek za tym, co pozostawiamy. Smutek jest w pakiecie z podróżą, jeśli nie jesteś na to gotowy - nie wychodź z domu. Zawsze jest nadzieja na powrót… i kolejne pożegnanie.
W pokoju pakujemy ostatnie rzeczy, rozdzielamy zakupy. Wraca pytanie - co czuję przed podróżą na koniec świata…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz