18. października. Wzięliśmy dzień wolny, bo jak inaczej? Zasadniczo to świętuję cały miesiąc, bo jest co. We wtorek obudziło nas pełne słońce i dosłownie upał za oknem. Śniadanie i jedziemy. Spędzam dzień w miejscach najważniejszych i z najważniejszymi. Pojechaliśmy do Rud Raciborskich. Rower, aparat do plecaka i przed siebie. Na mapie znalazłem zaznaczone drzewa, pomniki przyrody. I to nam wyznaczyło trasę. Czasami drzewa te były ukryte w gęstym lesie i warto było się nieco upaćkać, by do nich dotrzeć. Kolory, pogoda, zapach, wszystko grało. Co za cudowny dzień. Auto mieliśmy zaparkowane w Starej Kuźni. Kolejna perełka, wioska w środku lasu. Jedziemy przez nią obserwując jak toczy się tu życie w typowy wtorek - ludzie remontują kapliczki, swoje garaże, ktoś inny maluje płot. Bar, który jeszcze działał przed covidem, już jest zamknięty. A może otwierają go tylko wieczorami? Na obiad miało być Plado, ale szybko zamykali, była Boska. Jaka nazwa, taka kuchnia. Potrząsnęło mnie, jak skosztowałem tamtejsze żebro. Poezja. Później Kafo. Same "delikatesy". Tak, to można świętować. Tak ma wyglądać emerytura.
To był nasz ostatni plenerowy wyjazd przed ekspedycją Tasmania II. Ekscytacja spora, radochy też mnóstwo. Życie daje mi już czwartą możliwość pojechania "tam", co to będzie, jak to będzie? będzie dobrze!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz