wracamy w czeskie Izery! i to podczas weekendu. Do czeskich Izerów mamy naprawdę daleko. I wyjazd tutaj w weekend graniczy z wariactwem. No ale jesteśmy. Na Kaczawie jemy genialne śniadanie, patrzymy w niebo i na prognozy. Ma padać. Jest okno pogodowe około południa. Decyzja - nie jedziemy w Czechy, idziemy na krótki walk na Kaczawie. Powiedzieliśmy "do zobaczenia, do lutego" Kaczawie, jedziemy. Byliśmy w okolicach Łysej Góry, skąd roztacza się widok na Izery i Karkonosze. Gdzie ten deszcz? Gdzie te chmury? nic a nic. Dobra, zmiana. Jedziemy w czeskie Izery. Parking w Smědava. Ta, byliśmy rok temu, było cudnie. Dziś parking pełen aut. Trudno się dziwić, początek września, sobota, pogoda się trzyma. Parkingowe mówi - 100 Koron. Pytam jak z pogodą, on mówi - że za 3 godziny będzie padać. No to ja zażartowałem -zatem płacę tylko za 3 godziny. Wziął 50 Koron, machnął ręką i poszedł. Czy ja wyszedłem na sknerę? Nie chciałbym tak. Pani mówi, że nie dał nam paragonu. Aha, no i wszystko jasne. Idziemy w Izery. Najpierw dość długim i stromym podejściem pod Paulova paseka, tam skecam w prawo i mamy nieco mniej turystów. Jest zimno, wieje wiatr, a my wiemy, że Izery są piękne w każdej pogodzie, szczególnie w tej złej. Wiadomo, nie ma złej pogody, jest tylko zły ubiór i złe nastawienie. Nie wchodzimy na Smědavská hora, bo wydaje mi się, że tam byliśmy już. Nawet nie sprawdzałem. Jest bajkowo. Podchodzimy pod Polední kameny i mam wrażenie, że chodzę po jakimś studiu filmowym. Wszystko takie czyste, poukładane, te skały wręcz nienaturalne. Na szczycie, który jest na skale roztacza się cudny widok na Izery, także te polskie, jak Stóg Izerski. Stąd widzę, że idą ciemne chmury. Na zachodzie leje. A propo zachodu, Rodzice wracają z Niemiec, jadą z tym deszczem. Na poczekalnię wędrują Frýdlantské cimbuří, nie damy rady tego zobaczyć, a jest za ładne, by się spieszyć. Później chwilę lasem w dół i odkrytym terenem, gdzie widzimy nadchodzące chmury. Mijają nas rowery, niemale wszystkie elektryki. Co za czasy, ludzie naprawdę nie chcą się pomęczyć. Mijamy ciekawe miejsca, jak ścieżkę przyrodniczą w okolicach skrzyżowania "Nad Černým potokem". Później torfowiska Klečové louky, ach... jakbyśmy byli znowu w listopadzie w Świeradowie... to byśmy to obeszli. No tak, w listopadzie będziemy w innym miejscu. A sam Świeradów jest jak magnes. Cudny. I nie mam na myśli części uzdrowiskowej. Ostatni kilometr idziemy w deszczu, jednak w niczym to nie zmienia naszego odbioru tych rejonów. Obiad jemy w kapitalnej restauracji w Nové Město pod Smrkem obok rynku. Kaczka w Czechach jest zawsze obowiązkowa. To nie jest kraj dla wegetarian. Spimy w Świeradowie, w nowym miejscu, nie braliśmy apartamentu, tego co zwykle na jedną noc. Pięknie jest wrócić choć na weekend w Izery!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz