12.06, niedziela.
Noc minęła tak sobie, z uwagi na hałasy. Zjedliśmy śniadanie i pojechaliśmy do sąsiedniej wioski, do Ďurčiná. Zaparkowaliśmy na końcu drogi, tam gdzie zawija autobus. Dało się czuć upał. Idziemy. Jest stromo od samego początku. Czy to na pewno trasa na niedzielę? równie dobrze mogłaby być na sobotę na cały dzień. Dobrze, że idziemy lasem, dość gęstym i chłodny wiaterek umila nam marsz. Na wysokości 1000m jest pierwsza polana. Jest tam także znak, że 3 minuty drogi stąd jest źródełko. Nie mamy po co tam iść, wody mamy dość. A i kofolka w aucie jest. Jest to kapitalne miejsce na odpoczynek. Wielka choina daje spory cień, tutaj odpoczniemy wracając. Później znowu pod górę, ale las rzednie. Tuż przed szczytem Kycery idziemy trawersem i pod nogami rozrastają się krzewy poziomek. I co najważniejsze, widać całkiem niemałe czerwone kulki. Będzie co jeść! Końcówka na Kycerę... o matko, znowu stromo. Szczycik niepozorny, przypominający Beskid Niski. Znowu jestem niespokojny, znowu nasłuchuję. Dookoła okolica usiana czosnkiem niedźwiedzim. Chwila przerwy i schodzimy. Objadamy się poziomkami ile wlezie, przy tych leśnych owocach nie mam umiaru. Pijemy co kilometr, jak wczoraj i to powoduje, że czuję się dobrze nawodniony. Pod opisanym wyżej drzewem robimy przerwę. Laba. Nigdzie nam się nie śpieszy. Rozprawiamy o naszej jesienno-zimowej wyprawie. Analizujemy co wziąć, jak zaplanować pobyt, itd. Pytań nie brakuje, ale to jest najpiękniejsze w przygotowaniach do podróży. Dalekiej podróży.
Wracamy przez Żory, spragnieni tamtejszych burgerów. Pani za ladą mówi, że w weekendy nie ma burgerów. Za to inne dania mają równie wyborne. Co za miejsce! Wspaniały weekend, drugi raz na Fatrze i mam nadzieję, że uda nam się jeszcze tu wrócić w tym roku. Dwa weekendy dość wyczerpujące, najpierw ponad 100km na rowerze, teraz strome góry na Fatrze. Od jutra przez 2 dni nieco mniej napięty harmonogram, ale równie ciekawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz