nie! to WTR! czyli Wiślańska Trasa Rowerowa. Co to był za dzień. Wczoraj. Trasę mieliśmy wytyczoną od wielu miesięcy. Oryginalnie w planie na zeszłoroczny weekend majowy. Ale wyszło, że nie wyszło. Dla mnie teren między dajmy na to Tychami a Krakowem - kompletnie nieznany. A4 - wiadomo, jechałem nie raz. Mam to do siebie, że w pewne miejsca mnie nie ciągnie. Tak jest z Jurą na przykład. Nie wiedziałem co myśleć o tej trasie. Bałem się ruchu samochodowego. Jak wysiadłem z auta we wczorajszy niedzielny i zimny poranek za Oświęcimiem, spojrzałem na Mapy.cz. Otwarłem nasz plan, widziałem nazwę drogi rowerowej. Ale ileż to ja kilometrów zjechałem różnymi trasami, o niewiadomo jakich nazwach. Czemu akurat ta miałaby się różnić? Jedziemy najpierw drogą, patrzę na zegarek, minął 1km. Mówię do Pani - popatrz, jeszcze tylko 100 takich i będziemy z powrotem. Bowiem nasz plan zakładał niewiele ponad 100km do zrobienia. Krótko później wjechaliśmy na wał przeciwpowodziowy na Wiśle... i się zaczęła magia, która trzyma mnie do teraz. Szeroki, płaski asfalt i oznakowana trasa. Mijamy powoli chatki po lewej, a po prawej zakola Wisły. Z czasem mgła ustępuje, pojawia się bezchmurne niebo. Otacza nas zieleń. Intensywna zieleń. Do tego to niezwykłe powietrze, rześkie, czyste. Bocian tu, bocian tam. Ptaki śpiewają, zające hasają po polach. Bażanty uciekają na nasz widok. Sarny chowają się w przekwitłym rzepaku. Gdzie ja jestem? To przecież widok co do joty przeniesiony z Biebrzy, po której jeździłem rok temu. Z czasem pojawiają się inni kolarze. Droga wiedzie głównie asfaltem. Czasami pojawia się szuter. Był moment, ze WTR nam zniknął, pewnie przespaliśmy moment. Jadąc toczymy niezwykle durne, ale ciekawe dyskusje w stylu - skoro kukułka kuka, to jeśli nazwa tego ptaka wzięła się od nazwy czynności, to czemu pies nazywa się tak, jak się nazywa, a robi hau hau? Durne, nie? Pewnie. Temat naszej miesięcznej ekspedycji również nie znika z wokandy, bo przygotowania w pełni. Większą część soboty zresztą jej poświęciliśmy. No, ale wracając do roweru. Opuściliśmy na moment WTR trzymając się kurczowo planu. Przez to jechaliśmy starym wałem, chaszczami po pas. Ciekawostką są barki, albo takie duże tratwy - jak w Okleśnej. Ponoć kosztuje złotówkę, czynne codziennie od 5 do 22. Niesamowite. Wszystko takie inne, proste i jakże ciekawe. Minusem na tej trasie jest brak sklepów, czyli trzeba wodę mieć ze sobą. Jest niedziela, zjechaliśmy do Czernichowa. Objechaliśmy wioskę i nic. Wszystko zamknięte. Naszym celem w drodze na wschód jest Tyniec. Jakieś 3km przed nim w końcu pojawił się mały sklep, niczym oaza na pustyni. Uzupełniliśmy solidnie plecaki na resztę dnia. Tutaj też zaczęliśmy kombinować jak wrócić - albo wg planu, północną stroną przez Alwernię, czy jednak sprawdzić drugi brzeg Wisły. Bo widzieliśmy kilku kolarzy na drugi wale. Wybraliśmy drugą opcję i bardzo dobrze. Pod Tyńcem przed Wisłę przepłynęliśmy tratwą. A później już po znakach WTR. Klasztor w Tyńcu jest gigantyczny, nie sposób go zwiedzić w weekend, gdzie jest tam "pół Krakowa", ale zimą? Jedziemy południową stroną rzeki i jest to genialna trasa. nie czuję zmęczenia, a kilometry lecą. Chce się jechać i jechać. Co ciekawe, na początku dnia musiałem wziąć leki antyalergiczne i zwykle mnie one osłabiają, a wczoraj - jakby na dopingu. Chłonąłem okolice. No i raz jeszcze - to powietrze. Było niezwykłe. Powrót jest dużo lepszy, niż droga w stronę Tyńca. Na liczniku minęła stówa. Kolejnym kluczem do dobrej formy jest regularne picie. Najpierw średnio co 10km, później co 5km, a na końcu co 3km, choćby po łyku wody. Ta technika sprawdza nam się na długich trasach górskich - zaczęliśmy to stosować 2 lata temu w Austrii. 115km i trzeba zjeżdżać z wału. Żal, autentyczny żal, bo byłem w transie. Jadąc kombinowaliśmy jak tu zrobić, aby przejechać całą trasę. Wtedy jakoś się nam ubzdurało, że wiedzie ona od Wisły do Krakowa. Już miałem - mentalnie - rezerwację w Gołębiewskim i plan przejechania 160km w jeden dzień. Po dotarciu do auta, zsiadłem z roweru jak gdyby nigdy nic, podziękowaliśmy sobie czule, bo jest za co. A przerw mieliśmy niewiele, jedna większa około 20 minut.
Reasumując - najlepsza trasa rowerowa w tej części świata i Polski. Nie pobije tej. Wiadomo, bo to inna planeta jest. Jednak na WTR muszę wrócić, koniecznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz