piątek 13-ego. Nie wierzę w głupoty. Wreszcie wreszcie wreszcie... jedziemy. Klasyka. Po pracy uber (ale podrożał!), wsiadamy w auto i w drogę. nie śpimy tam, gdzie zwykle. Jest hotel w Złotoryi. Miałem mieszane uczucia. miasto kojarzyło mi się z bałaganem, brudem i w ogóle nie przyjemne. Ale w tym dniu je odczarowaliśmy. Hotel taki sobie, da radę. Miasto - całkiem miłe i przyjemne. Idziemy na spacer, by rozruszać nogi. Przez pola przed siebie. Wieje, alergia wykańcza mnie, jednak czas odpocząć po ultra wyczerpującym tygodniu, gdzie przepracowałem 4 intensywne dni w biurze. Rzeczywistość wróciła i ma się aż za dobrze. Jak ja kiedyś tak mogłem pracować? wieczorem po spacerze idziemy na miasto, może jakieś lody? Wszystko zamknięte. Na jednej z uliczek stoi parka z gigantycznym psem. Ja, z natury w Polsce introwertyk, zagaduję właścicieli "myślałem, że to koń!". Odwzajemnili uśmiech. Gorzej, jakby go puścili ze smyczy.
Jesteśmy padnięci, nie pogramy dziś w karty za długo. Jutro zapowiada się cudny dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz