niedziela 27.03
rankiem podjechaliśmy do kościoła w Lubiechowej. Rodzice jeszcze tam nie byli. XIII wiek, wspaniałe miejsce. Później pojechaliśmy do Gozdna i poszliśmy w zupełnie innym kierunku, niż zwykle, na wschód. Nie trzeba było daleko iść, aby dojśc do znaku prowadzącego do starego cmentarza, tórego nie ma na mapie, ale widać jak zboczyłem z trasy na śladzie poniżej. A później przed siebie. KKG, czyli Kaczawskie Kozie Górki - Międzydroże i Gozdnica. Miejsca, gdzie nikt nie zagląda, no może poza drwalami. Wciąż nie mogę się nasycić Kaczawą, wciąż mi brak tej energii, która z niej płynie. Już dziś wiem, że do Świąt tam nie pojedziemy. W ten weekend jest za zimno, aby czerpać w pełni radość tamtych miejsc. Oby po Świętach było cieplej. Wracając do tamtej niedzieli - po wejści na dwie kozie górki, suniemy sie wolno po lesie. Na zboczy robimy sobie przerwę i wygrzewamy się na słońcu. Tego trzeba. Koniec marca, a tu upał. Obiad jemy w Złotoryi, obejście rynku i cieszenie się sobą. A4 była relatywnie pusta, jednak nie chcieliśmy tak szybko kończyć weekendu, więc zjeżdżamy do Gliwic do Kafo, sączymy eliksir z kofeiną. Co za weekend! Dużo wspólnego czasu, którego tak bardzo nam brakowało.
.
Miniony weekend w domu, to Wrestlemania weekend, było co oglądać. A za kilka dni? Mam nadzieję, że uda nam się w Beskidy wyskoczyć i również będzie fajnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz