poniedziałek 14.03
A my wciąż na Kaczawie. Co za radość. Poranek i życie lokalsów w tej części świata niczym nie odbiega od soboty czy niedzieli. Wstajemy, herbatka, kawka, kto do pola, to do pola, a kto w domu, ten w domu. Laba. Zjedliśmy śniadanie, mówimy do zobaczenia - jeszcze wtedy do przyszłego weekendu, jednak przesunie się ten wyjazd kolejny na ten weekend. Dzień rozpoczynamy w Świerzawie, tam odwiedzamy rozlatujący się pałac, choć widać, że w latach swojej świetności był ogromny i ładny. Jedziemy do Wojcieszowa. Nie znam tej miejscowości, choć tak blisko. Idziemy przed siebie polna ścieżka. Nie to, że nie mamy planu, on jest zawsze. Jednak dzisiejsza krótsza trasa nie wiedzie przez żadne szczyty. Chcemy posmakować Kaczawy. Otacza nas surowość końca zimy, no bo wtedy była jeszcze astrologiczna zima. Choć bez śniegu. Ludzi brak, jedynie ciągnik nas mijał. Nikogo dookoła. Widzimy wieżę widokową obok górki Dłużec, ląduje ona w poczekalni. Siadamy na przełęczy pod Chmielarzem, Pani otwiera swój tablet wczytuje się w swoje książki, ja trenuję makro. Zejście w stronę Wojcieszowa jest bardzo przyjemne i zapisuję je jako trasa na rower. Aż dziwne, że po Kaczawie na rowerze jeździliśmy tylko raz.Ze smutkiem wyjeżdżam z Wojcieszowa, kończą się nasze mikrowczasy, ale pocieszam się, że prędko tu wrócimy. Jak dobrze pójdzie do Świąt Wielkanocnych będziemy tu jeszcze 2 razy. Co za piękna perspektywa. A może i w maju coś się uda wykombinować, mimo że Słowacja już zaplanowana.
Obiad jemy w Złotoryi. Tam także odnajdujemy małą piekarnię, gdzie kupujemy ichniejsze bułki, czyli kluski na parze. Wyciskamy ten poniedziałek jak cytrynę, wracamy po zmroku do domu zadowoleni i z pomysłami na kolejne wyprawy. Pogoda nam dopisała, choć było wietrznie, choć przylaszczek mało, przebiśniegów również. Jest nadzieja, że w ten weekend będzie tego mnóstwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz